Oczywiście nie piszemy tego specjalnie poważnie, jednak temat tak ważnej kości i tego, co się z nią przez wieki stało, jest szalenie ciekawy i zamierzamy podejść do niego jak najbardziej poważnie. Sprawa na pewno budzi uczucia ambiwalentne, zależnie od tego, kogo zapytamy o zdanie. Obecność takiej kości w organizmie gwarantuje funkcjonalność narządu w praktycznie każdej sytuacji oraz z pewnością nie naraża posiadacza na przykre docinki odnośnie sprawności. Z pewnością producenci słynnych błękitnych pigułek i ich pokrewnych wersji nie byliby zadowoleni, gdyby mężczyźni odzyskali tę zgubę. Z drugiej strony możliwość urazowości w tym miejscu wzrosłaby astronomicznie, a na samą myśl o tym zainteresowani robią się zieleni na twarzach.
Co zatem stało się z tajemniczą kością? Obecnie wśród ssaków można ją spotkać między innymi u większości nietoperzy oraz sporej ilości naczelnych. Odpowiada im zresztą wykształcająca się u samic danego gatunku kość łechtaczki. Jedną ze znanych prób wytłumaczenia ewolucyjnego zniknięcia bakulum u ludzi podjął znany ewolucjonista Richard Dawkins. Spekulował, że była to kwestia doboru naturalnego. Samice chętniej wybierały partnerów bez takiego dodatku, ponieważ w mogły w ten sposób przekonać się czy dany samiec ma sprawny układ płynów ustrojowych. Jeśli „hydrauliczne podwozie” działało sprawnie – był dobrym kandydatem. Tymczasem obecność usztywniającej kości zaburzałaby możliwość weryfikacji.
Opublikowana w 2016 praca naukowców z kalifornijskich uczelni zawiera dodatkowy wątek w tej opowieści. Otóż bakulum pojawiało się w drodze ewolucji i znikało u różnych gatunków. Ich analiza pokazała, że najpewniej najstarsi przodkowie wspólni ssaków takiego wynalazku nie mieli. Jednak gdy na świecie pojawiły się ssaki łożyskowe, pojawiła się także kość prącia. Posiadał ją wspólny przodek naczelnych. Analizy pokazały także, że od długości kości zależała długość stosunku, a co za tym idzie, jakość partnera i szansa na przedłużenie jego linii genetycznej. Co zatem stało się u ludzi?
Wygląda na to, że odpowiedzią może być skłonność naszych najdawniejszych przodków do monogamii. To przełożyło się na mniejszą ilość stosunków seksualnych jakie samica może odbywać, zmniejszenie samego penisa oraz zanik kości. Zamiast tego ewolucja postawiła w wypadku ludzi na rozwiązanie „hydrauliczne”. Monogamia to stałość partnera, zatem długość stosunku przestaje mieć aż takie znaczenie dla szansy na zapłodnienie, ponieważ nie ma bezpośredniej i szybkiej konkurencji. To tłumaczy także dlaczego stosunek ludzki jest obiektywnie krótki. Wychodzi zatem na to, przynajmniej wedle wspomnianych badań, że monogamia przełożyła się na krótszy seks i brak kości penisa. Czy to źle? My w monogamii widzimy mnóstwo zalet, na czas miłości nie narzekamy, bo przecież ilość i rodzaj pieszczot ogranicza tylko nasza finezja i otwartość, a brak kości przynajmniej sprawia, że nie trzeba bać się złamania. Jedynie, co może tu zostać złamane, to serce, ale to już inna historia.
Polecany artykuł: