Pierwszy numer ukazał się w niedzielę, 15 kwietnia 1945 roku w Krakowie. W mieście budzącym się powoli po wojnie brakowało wszystkiego: papieru, farb, czcionek i – przede wszystkim – ludzi. Jednak czegoś zdecydowanie nie brakowało, a mianowicie: zapału!
Zapał miał imię i nazwisko: Marian Eile. Pierwszy redaktor naczelny tygodnika, a poza tym dziennikarz, malarz i scenograf, w tych absolutnie nielekkich czasach powtarzał, że pismo robi się lekko. I właśnie w ten sposób tworzył je – przy pomocy najlepszego zespołu z możliwych – przez następne 24 lata. „Nie robił właściwie nic innego niż redagowanie »Przekroju« – zapamiętał Jan Błoński. – Zjawiał się tam wcześnie rano i wychodził późnym popołudniem, aby zabrać się w domu do rysowania: dla »Przekroju«, rzecz jasna”.
Pierwszy, zaledwie 16-stronnicowy numer poświęcony był głównie drugiej wojnie światowej, choć znalazły się w nim też fragmenty prozy Jeana Giraudoux oraz drukowany kolorową czcionką felieton przyszłego noblisty, Czesława Miłosza. Okładkę zaprojektował Janusz Maria Brzeski, twórca charakterystycznej kwadratowej winiety „Przekroju”, która przetrwała dekady i do dziś jest znakiem rozpoznawczym czasopisma.
Mimo skromnych możliwości technicznych i trudnych realiów „Przekrój” błyszczał: inteligencją, dowcipem, kulturą. Przez kolejne dekady zaskakiwał, inspirował i bawił. Czytany, oglądany, cytowany, kolekcjonowany, komentowany, nie tylko opisywał rzeczywistość, lecz także pomagał patrzeć na nią inaczej. Z dystansu. Z czułością. Z ironią. Zawsze – po swojemu.
Z czasem „Przekrój” okazał się czymś więcej niż tylko tygodnikiem, stał się zjawiskiem. Szybko odciął się od szarej peerelowskiej rzeczywistości oraz polityki w ogóle i wybrał własną drogę. Zamiast jednoznacznych tez – pytania. Zamiast monumentalnej powagi – lekkość.
To właśnie z jego łamów Polacy i Polki poznawali nowinki ze świata sztuki, mody, muzyki czy literatury. Publikowali tu Stanisław Lem, Jarosław Iwaszkiewicz i Wisława Szymborska. To tutaj dojrzewały absurd Sławomira Mrożka oraz ironiczna kreska Zbigniewa Lengrena. Daniel Mróz nadawał kształt temu, czego nie dało się opisać, a Janina Ipohorska, druga najważniejsza osoba w redakcji znana jako Jan Kamyczek – naszym obyczajom i zachowaniom (o zdejmowaniu butów przez gości pisała: „To ohydny zwyczaj z saloniku przedwojennego rzeźnika”).
Poezja Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego uczyła, że lekkość i głębia wcale się nie wykluczają, Barbara Hoff – że moda to świetny sposób opowiadania o świecie (i że, uwaga!, wszystkie swetry nosi się na spódniczkę), a pies Fafik ‒ że istoty pozaludzkie też mogą mieć cięty język, własną rubrykę i więcej zdrowego rozsądku niż niejeden ludzki redaktor.
Jednak „Przekrój” nie zatrzymywał się na rodzimym podwórku i z taką samą lekkością uchylał okno na świat. Na jego łamach obok Jamesa Joyce’a czy Franza Kafki pojawiali się m.in. Jane Austen, Francis Scott Fitzgerald, a nawet Brigitte Bardot. W czasach, gdy dostęp do zagranicznej kultury bywał ograniczony i zwykle dość przypadkowy, krakowski tygodnik wprowadzał ją tylnymi drzwiami. Nie brakowało takich, którzy dla „Przekroju” uczyli się polskiego – tak było choćby z Josifem Brodskim.
Czytelnicy mogli też dowiedzieć się na przykład, jak tańczyć sambę („Prostota kroków w tym tańcu i łatwo uchwytny rytm wróżą sambie trwałe powodzenie. Co za ulga moralna dla ludzi, którzy dotąd nie zgłębili tajników swinga ani boogie-woogie!”), jak zrobić nicejskie danie jarskie albo szpagat (oba również najlepiej lekko), na czym polega fenomen Raya Charlesa (na wszystkim) i oczywiście dlaczego największym geniuszem wszech czasów jest Pablo Picasso (który zresztą kiedyś odwiedził redakcję – chciał podziękować za kożuch, który dostał od Eilego).
Już od pierwszych numerów rozpoznawalnym znakiem tygodnika stały się jego okładki. Opowiadały o modzie, o ludziach i o tym, co ukryte pod powierzchnią. Były komentarzami do rzeczywistości, opowieściami o czasie, w którym powstały, niekiedy ironicznymi, kiedy indziej lirycznymi, ale zawsze celnymi. Tworzyli je artyści i artystki, których nazwiska należą do kanonu polskiej kultury wizualnej – m.in. Daniel Mróz, Zbigniew Lengren, Maja Berezowska, Antoni Uniechowski czy Wojciech Plewiński (ma na koncie ponad 500 okładek „Przekroju”).
Wreszcie w „Przekroju” pojawił się Marek Raczkowski, który nie tyle ilustruje świat, ile prześwietla go na wskroś, z całą paletą jego paradoksów, komizmu i codziennych absurdów. Jego rysunki nierzadko pełnią funkcję felietonu, puenty albo pytania, na które nikt wcześniej nie wpadł, a które nagle okazuje się najważniejsze.
W ciągu ośmiu dekad czasopismo przeszło wiele zmian, ale nie straciło nic ze swego ducha. W nowej odsłonie – z tygodnika stało się najpierw kwartalnikiem (w latach 2016–2023), a od 2024 roku rocznikiem oraz magazynem internetowym – zachowało jednak to, co najważniejsze: wrażliwość na otaczający nas świat, czułość wobec rzeczy pozornie małych i odwagę, by patrzeć na wszystko odrobinę inaczej. „Przekrój” pokazuje rzeczywistość z różnych stron, także tych mniej oczywistych, pomijanych lub zapomnianych. Przełamuje schematy, szuka znaczeń między wierszami oraz niezmiennie łączy lekkość z głębią. Potrafi rozbawić i wzruszyć. Wszystko po to, byśmy żyli uważniej i pełniej. Każdego dnia.
15 kwietnia 2025 roku magazyn kończy 80 lat, ale kto powiedział, że urodzin nie można celebrować przez cały rok? Fundacja PRZEKRÓJ nie zamierza ograniczać się do jednego dnia świętowania. W kolejnych tygodniach i miesiącach będą ukazywać się artykuły przypominające najciekawsze momenty z historii pisma. Planujemy konkursy, turnieje krzyżówkowe, spotkania z czytelnikami, a także ‒ jak to w „Przekroju” ‒ garść niespodzianek. Osiemdziesiątka zobowiązuje, ale to dopiero początek.
Materiał prasowy