Spis treści
Niezależnie od tego, który z klasyków jest waszym ulubionym, trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że kiedyś to były świąteczne filmy, teraz nie ma świątecznych filmów. Bo nawet jeśli któryś z kolejnych projektów Netflixa zdoła nas jakimś cudem rozbawić czy wzruszyć, to wszystko trąci plastikiem i tandetą, do których ani myślimy wracać w przyszłym roku. Tak się jednak składa, że przed kilkoma laty (a dokładnie w 2020 roku) wspomniany król streamingu wrzucił do swojej oferty na pozór kolejną durną komedię, która od tamtej pory należy do mojej niekanonicznej trylogii świątecznych must-watchy.
"Randki od święta" zasłużyły na więcej miłości
Owszem, nie jest to poziom "Love Actually" czy "Holiday", ale jeśli któryś ze współczesnych świątecznych romkomów się do nich zbliżył, to właśnie "Randki od święta" (w oryginale "Holidate"). Jakimś cudem ten uroczo pokraczny i autentycznie zabawny film nie tylko zaginął w odmętach biblioteki Netflixa, ale i zebrał naprawdę miażdżące recenzje – 46% od krytyków i 54% od widzów w Rotten Tomatoes. Przy tym, jakim paździerzom wystawia się ostatnimi czasy najwyższe noty, takie zjechanie "Holidate" jawi się niczym zbrodnia na kinematografii.
"Randki od święta": o czym opowiada komedia Netflixa?
Śledzimy tu losy Sloane (Emma Roberts) i Jacksona (Luke Bracey), którzy nienawidzą Świąt. Jako wieczni single zawsze muszą siedzieć przy stole z dziećmi albo męczyć się z przypadkowymi partnerami, ale gdy tych dwoje spotyka się w pewne wyjątkowo nieudane Święta, postanawiają sobie pomóc. W ramach nietypowej umowy mają towarzyszyć sobie nawzajem podczas wszystkich uroczystości przez cały najbliższy rok. Oboje nie znoszą Bożego Narodzenia i — jak zgodnie twierdzą — nic do siebie nie czują, tworzą więc parę idealną. Jednak gdy rok absurdalnych imprez dobiega końca, Sloane i Jackson uświadamiają sobie, że wspólne przeżywanie tego, czego oboje nienawidzą, jest całkiem przyjemne.