Thunderbolts* - recenzja nowego filmu Marvela

i

Autor: Marvel Studios/ Disney "Thunderbolts*" - recenzja nowego filmu Marvela

Oceniamy

"Thunderbolts*" to rzeczywiście takie cudo? RECENZJA nowego filmu Marvela

2025-04-29 18:00

"Thunderbolts*" to najnowsza odsłona Kinowego Uniwersum Marvela, która w Polsce debiutuje w dniu 1 maja. Za granicą odbyły się już jednak pierwsze pokazy branżowe i krytycy oszaleli z zachwytu - pytanie tylko, na ile słusznie? Doświadczenie podpowiada bowiem, że pierwsze opinie zza oceanu bywają nadmiernie entuzjastyczne i rzeczywistość boleśnie je weryfikuje. Zatem, czy "Thunderbolts*" to właśnie jeden z tych przypadków? Ja już film widziałam i zapraszam do bezspoilerowej przedpremierowej recenzji.

"Thunderbolts*" jest pierwszym od dawna team-upem w świecie Kinowego Uniwersum Marvela, tym razem złożonym z antybohaterów o wątpliwej przeszłości i pokiereszowanej psychice. Yelena (Florence Pugh), Bucky (Sebastian Stan), John Walker (Wyatt Russell), Red Guardian (David Harbour), Ghost (Hannah John-Kamen) i Taskmaster (Olga Kurylenko) łączą siły, by ochronić ludzkość przed nadciągającym mrokiem i choć kwalifikacje do bycia superherosami mają raczej mało przekonujące, Avengersów już nie ma i świat sam się nie obroni, a jak mawia stare porzekadło: "na bezrybiu i rak ryba".

"Thunderbolts*" - recenzja nowego filmu Marvela

Nie jest tajemnicą, że ostatnimi laty w Kinowym Uniwersum Marvela bywa... różnie. Od dobrych sześciu lat (czyt. debiutu "Avengers: Endgame") przynależność do fandomu MCU przypomina ostrą jazdę kolejką górską, w myśl tego, że raz jest dobrze, by za chwilę znów było źle. "Thunderbolts*" przełamuje jednak ten schemat, bo po naprawdę udanym powrocie "Daredevila" otrzymaliśmy film, który, choć miewa swoje bolączki, zawiera w sobie wszystko to, za co lata temu pokochaliśmy rzeczone uniwersum.

"Thunderbolts*" przywodzi na myśl połączenie pierwszej odsłony "Avengers" z serią o Strażnikach Galaktyki. W trakcie seansu obserwujemy, jak ludzie, którym nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby ochrony ludzkości, tworzą nieco wykolejoną, acz paradoksalnie świetnie dobraną drużynę. Jedną z wielu zalet filmu jest chemia pomiędzy bohaterami i lekkość, z jaką nawiązują tę pokraczną komitywę, bo choć początkowo szczerze się nie znoszą, z miejsca kupujemy dynamikę ich relacji. Dobór członków drużyny nie jest bowiem przypadkowy - każde z nich ma na sumieniu szereg grzechów i srogich "fuck-upów", i każde mierzy się ze swoimi demonami, które stanowią zresztą główny rdzeń fabuły.

"Thunderbolts*" góruje nad "Avengers" pod tym względem, że choć prym wiedzie tu Yelena, niemal każda z postaci otrzymuje swoje pole do popisu, mając okazję odpowiednio wybrzmieć i zaskarbić sobie sympatię widzów. Czy to śmieszny niczym pijany wujek na weselu Red Guardian, sarkastyczna Ghost czy arogancki John Walker. Narzekać będą jednak z całą pewnością fanki Bucky'ego Barnesa, któremu poświęcono mniej uwagi oraz czasu ekranowego, niż moglibyśmy oczekiwać, i który zdaje się nieco "odstawać" od reszty bohaterów. Osobiście nie uważam tego jednak za wadę, gdyż rola, która przypadła mu w udziale, opiera się właśnie na tym, że drogę, którą przechodzi reszta ekipy, Barnes ma już za sobą i jest niczym ten starszy brat, który na imprezie się do was nie przyzna, ale gdy złapiecie doła, w mig pospieszy, by postawić was na nogi. Niemniej, w trakcie seansu naszła mnie smutna refleksja, że Marvel Studios przegapiło okazję, by zaserwować nam solowy projekt o Buckym, w którym jego postać wreszcie otrzymałaby swoje zasłużone pięć minut na piedestale. Ten statek już jednak odpłynął.  

Thunderbolts* - czy warto obejrzeć nowy film Marvela?

i

Autor: Marvel Studios/ Disney "Thunderbolts*" - czy warto obejrzeć nowy film Marvela?

"Thunderbolts*" spełnia pokładane w nim nadzieje i rozwiewa obawy

Nie będę ukrywać, że "Thunderbolts*" to film, którego wyczekiwałam z wypiekami na twarzy, a kolejne zapowiedzi utwierdzały mnie w przekonaniu, że będzie to produkcja w duchu "starego dobrego Marvela" z czasów Infinity Sagi. Żywiłam jednak pewną obawę, dotyczącą postaci Johna Walkera. Nie jest tajemnicą, że fiasko w roli nowego Kapitana Ameryki przyniosło mu bezbrzeżną nienawiść ze strony fanów (było tak źle, że Wyatt Russell wycofał się ze świata mediów społecznościowych), zatem twórcy musieli dołożyć starań, by jakoś ten stan rzeczy poprawić. Najprostszym rozwiązaniem byłoby oczywiście zmienienie go w postać-mema i element czysto komediowy. Na szczęście nic takiego nie ma tutaj miejsca - owszem, znacząco spuszczono z tonu, a Walker na równi bawi nas i drażni, ale zachowano odpowiednią dozę patosu, by tragizm bohatera, którego osobiście uważam za najciekawszego w czasach post-"Endgame", wciąż odpowiednio wybrzmiał.

Całej ekipie Thunderbolts okazano zresztą słuszną dozę empatii i zrozumienia, by sprawdzili się w przypisanych im rolach, dzięki czemu polubiłam nawet Red Guardiana, którego po seansie "Czarnej Wdowy" szczerze nie znosiłam. I choć jego pokraczną relację z Yeleną niezmiennie uważam za jeden z najbardziej nierealistycznych elementów Kinowego Uniwersum Marvela, dzielą oni jedną z najbardziej poruszających i chwytających za serce scen, przy której przyda wam się pokaźna paczka chusteczek. Równie dobrze wypada też "ciemna strona mocy" w postaci Valentiny (w tej roli świetna Julia Louis-Dreyfus) i Sentry'ego (Lewis Pullman), reprezentujących dwa zupełnie odmienne oblicza antagonizmu. O nich więcej jednak napisać nie mogę, gdyż otarłabym się o spoilery.

"Thunderbolts*" - czy warto obejrzeć nowy film Marvela?

Dzięki uprzejmości Disneya miałam przyjemność porozmawiać z Julią Louis-Dreyfus i Geraldine Viswanathan (Valentiną i Mel), które opisały "Thunderbolts*" jako "powrót do korzeni Kinowego Uniwersum Marvela" oraz film, który "jednocześnie wywołuje poczucie nostalgii i powiewu świeżości". W zupełności się z nimi zgadzam, bo czuć tu ducha umiłowanej przez fanów Infinity Sagi, a w zestawieniu z tym, czego doświadczaliśmy przez kilka ostatnich lat, wrażenia podczas seansu przypominają zaczerpnięcie haustu świeżego niczym poranna bryza powietrza.

"Thunderbolts*" to film zarówno szalenie zabawny (lecz w granicach rozsądku!), jak i przejmująco smutny. Nie jest pustą rozrywką, tylko poruszającym doświadczeniem, które - jak na "starego dobrego Marvela" przystało - zostaje w nas jeszcze na długo po seansie. I owszem, ma swoje wady; jak choćby pierwszą walkę tytułowej drużyny z Sentrym, która jest boleśnie brzydka, czy popadanie w utarte schematy; ale są one jedynie kroplą w morzu zalet i mimo wrodzonego czepialstwa, jestem w stanie je wybaczyć.

Zatem, reasumując - zachwyty zagranicznych krytyków nad "Thunderbolts*" nie były aż tak przesadzone i wszystkie elementy, które wychwalano - tj. kreację Florance Pugh, chemię pomiędzy bohaterami, konstrukcję fabuły i ogólną dynamikę filmu - na rzeczone pochwały zasłużyły. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to jeden z najlepszych, a już z pewnością najbardziej ambitnych i wartościowych filmów Marvela. Ocena: 8/10.

Jak dobrze znasz filmy Marvela? QUIZ dla prawdziwych fanów!
Pytanie 1 z 10
Jak ma na imię siostra Natashy Romanoff?
Czarna Wdowa film
Źródło: "Thunderbolts*" to rzeczywiście takie cudo? RECENZJA nowego filmu Marvela