Spis treści
"Yellowstone" powraca, ale bez Kevina Costnera
Pierwszy odcinek sezonu 5B zaczyna się w iście hitchcockowskim stylu, bo od trzęsienia ziemi. Taylor Sheridan nie bawi się z nami w kotka i myszkę, tylko do razu wykłada kawę na ławę i tłumaczy, jak wybrnął z rozstania z Kevinem Costnerem. Jako scenarzysta pozbawiony głównego aktora musiał kombinować i postawił na klasyczny wzorzec emocjonalny – często to nie sam dramat rozgrywający się na ekranie doprowadza nas do łez, a reakcja postaci pobocznych. Nie będę bawić się w spoilery, w razie gdybyście seans mieli dopiero przed sobą, ale zapewniam, że bez przynajmniej jednej paczki chusteczek się nie obejdzie.
Powrót "Yellowstone" to jednak nie tylko pożegnanie Johna Duttona. Twórcy nie bawili się w nadmierne eksploatowanie poniesionej straty, a jedynie – całkiem zgrabnie – wpletli ją w dalszą opowieść o ranczerach z Montany, których pokochały miliony widzów. W pierwszym odcinku nie zabrakło typowego dla "Yellowstone" humoru (Beth, co my byśmy bez ciebie zrobili) i rozstawiania pionków na planszy. Wrócił też oczywiście Jamie, który kontynuuje swą walkę o miejsce w niechlubnym gronie najbardziej znienawidzonych postaci w historii telewizji.
I o ile cały świat opłakuje dziś Johna Duttona, pokuszę się o stwierdzenie, że "rozwód" Kevina Costnera i Taylora Sheridana może jeszcze wyjść serialowi na dobre. Nie sposób bowiem zaprzeczyć, że sezony 4 i 5A do najlepszych nie należały i "Yellowstone" potrzebowało jakiejś rewolucji, która wyrwałaby je ze stagnacji.
"Yellowstone" strzaskało widzom serca
Jak oczywiście można się było spodziewać, widzowie nie znieśli odejścia Costnera/Duttona najlepiej. W sieci aż roi się od komentarzy, które podzielić możemy na trzy kategorie: radość z powrotu "Yellowstone", płacz za Johnem Duttonem i gniew wyrażany w pogróżkach, że kiedyś to było "Yellowstone", teraz nie ma "Yellowstone" i bez Costnera oglądać nie będę. Oto przykładowe wpisy:
Wciąż płaczę, ilekroć tylko o tym pomyślę.
Taylor Sheridan miał Ferrari, którym śmigał przez cztery i pół sezonu, a potem… zjechał nim z klifu [tu muszę przyznać specjalne punkty za kreatywność – przyp. red.]
Cóż, jeśli należycie do tej ostatniej kategorii, napiszę wam tylko, że wasza strata. A jeśli do pierwszej i drugiej to łączę się w bólu i radości. Oby kolejne odcinki dowiozły, bo ta opowieść zasługuje na porządne zwieńczenie. PS: malkontentom przypominam, że odejście z serialu było decyzją Kevina Costnera.