Na swojej najnowszej płycie Beyoncé, zamieściła utwór „Alien Superstar”, pod którym podpisały się łącznie 24 osoby. Nad produkcją „Run the world (girls)” tej samej artystki łącznie z nią czuwało 12 innych osób. Przebój „These Days” wypromowany przez Rudimental miał 9 autorów.
Tymczasem im dalej w przeszłość muzyki popularnej tym mniej twórców wpisanych. Weźmy takie „Bohemian Rhapsody”: jeden autor, „Stairway to heaven”: 2 autorów (choć tutaj akurat są kontrowersje, "Knockin' on Heaven's Door" : 1 autor, „Enter Sandman”: 3 autorów. Ok, to rock i country, a zobaczmy jak jest z popem? „Part-time lover”: 1 autor, „The best”: 2 autorów, „Billy Jean”: 1 autor.
O co zatem chodzi? Wytłumaczeń jest kilka, zacznijmy jednak od tego potwierdzonego. W muzyce pop oraz hip-hop od lat osiemdziesiątych o sukcesie piosenki decydowała przede wszystkim doskonała produkcja, brzmienie i porywające melodie. Tekst zaczął pozostawać na dalszym planie, ponieważ im prościej jest wejść przez radio z łatwym refrenem do głowy, tym łatwiej jest sprzedać muzykę szerokiemu gronu.
Zatem nawet jeśli piosenka ma prosty tekst i kilka akordów nad jej finalnym brzmieniem pracuje sztab osób, które analizują każdy jej fragment zarówno w muzyce jak i tekście. Jeśli jakaś sylaba brzmi kiepsko, wyraz jest za ostry, trzeba zmienić. Pojawiające się sugestie w brzmieniu muzyki i tekstu odzwierciedlone są potem na liście autorów. Nie każdy rodzi się Prince’m, który samodzielnie potrafił napisać i wyprodukować popowe arcydzieło.
Jest jeszcze jedno dość popularne wytłumaczenie: do autorstwa piosenek dopisuje się tych, od których zależy jej dalsza promocja. Dzięki dostępowi do późniejszych zysków z praw autorskich za emisję osoby mogące do niej dopuścić chętniej uchylają drzwi na anteny. Jednak tego typu historie raczej funkcjonują w rejonach teorii spiskowych.