Joker: Folie à deux

i

Autor: Materiały prasowe - fot. Warner Bros. Pictures

recenzje

Czy każda historia wymaga ostatecznego domknięcia? "Joker: Folie à deux" - recenzja filmu

Gdy pięć lat temu na ekrany trafiał film "Joker" z Joaquinem Phoenixem, szybko stało się jasne, że mamy do czynienia z jedną z najgłośniejszych produkcji ostatnich lat. Słynna postać z serii komiksów wydawanych przez DC Comics stała się dla twórców jedynie punktem wyjścia do stworzenia porażającego świadectwa ludzkiej samotności, bólu i popadania w obłęd. Choć zakończenie pierwszej części dało ścieżkę do stworzenia sequelu, to mało kto spodziewał się, że takowy rzeczywiście powstanie. Tak się jednak naprawdę stało - pytanie jednak, czy było to konieczne?

Gdy w 2018 roku pojawiły się pierwsze wieści odnośnie faktu, iż Todd Phillips pracuje nad filmem o Jokerze, w którym to w główną postać wcieli się Joaquin Phoenix, wielu i wiele było pod wrażeniem i wyczekiwało szczegółów produkcji zorientowanej tym razem na czarny charakter słynnej serii komiksów. Dość szybko okazało się jednak, że sprawa nie jest taka prosta, a twórcy postanowili jedynie wykorzystać pewien koncept, jakim w pewnym sensie jest Joker, a więc klaunem, który ma rozśmieszać, ale któremu nie obce są także emocje takie jak smutek czy melancholia. W końcu w takim właśnie wydaniu błazen przedstawiony został na obrazie Jana Matejki Stańczyk, który, jak już dziś wiemy, obecnie ściśle związany jest z projektem Phillipsa.

Choć produkcja, która trafiła na ekrany kin dokładnie 4 października 2019 roku, ma pewne elementy, nawiązujące do świata DC Comics - całość dzieje się w Gotham City, mamy tytułowego Jokera, pojawiają się też takie postacie, jak Thomas Wayne, Alfred Pennyworth, a nawet mały Bruce Wayne, to filmowcom udało się zrobić coś naprawdę ciekawego. Tak popularny w niektórych kręgach świat Batmana został zaadaptowany w nieoczywisty sposób, pokazując widzom, że nawet słynna popkulturowa fantazja może znaleźć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, a takich Jokerów, ponurych miast, jak Gotham City jest wszędzie dużo, na całym świecie. Niestety,  ale także takie aspekty, jak zagubienie, bunt, poczucie niesprawiedliwości, beznadziei i szeroko pojętego życiowego trudu towarzyszą różnym społeczeństwom. Phillips i Scott Silver, współautor scenariusza, odnaleźli w słynnym komiksowym koncepcie coś więcej, a w postaci Jokera, najpewniej najbardziej tej, w wydaniu Heatha Ledgera, kogoś, kto może stać się figurą do rozmyślań na temat ludzkiej kondycji, głównie psychicznej, i jej mrocznych, budzących lęk, ale także ogromny smutek, stron.

Aktorzy, którzy wyglądali identycznie jak mordercy. Niesamowite role! | To Się Kręci

Czy trzeba to domknąć?

Film wzbudził duży rozgłos i dyskusje, głównie na temat sposobu zbudowania postaci głównego bohatera. Oglądając go ciężko było rozpoznać w nim słynnego czarnego bohatera - widzowie w nowym Jokerze zobaczyli jednostkę skrzywdzoną przez los, przez system, która w wyniku społecznej niesprawiedliwości sama stała się potworem, zatracając się w wynikającym z przeżytych traum szaleństwie. Twórcy nie do końca byli z tego zadowoleni, tłumacząc, że nie chcieli usprawiedliwiać widocznego na ekranie zła doznanymi krzywdami. Ludzka psychika, jej ułomności, kruchość to temat niezwykle trudny, coraz częściej i głośniej jednak komentowany na świecie. Krytycy i widzowie zgodnie docenili sposób, w jaki Phoenix oddał nieoczywistą i trudną naturę Arthura Flecka i jego życiową historię - nic dziwnego, że aktor za swoją rolę został nagrodzony Oscarem. Choć było jasne, że zakończenie "jedynki" otwiera drzwi do stworzenia kontynuacji i pokazania, co właściwie musiało spotkać Jokera za jego morderstwa, mało kto spodziewał się, że po tak dobrym przyjęciu i deszczu nagród twórcy rzeczywiście się na to zdecydują.

A jednak! Phillips mówił o tym tak naprawdę już miesiąc po premierze filmu, cały proces zastopowała jednak pandemia COVID-19. Prace na dobre ruszyły w 2022 roku, a z czasem do mediów zaczęły przedostawać się kolejne, zaskakujące dla wielu, wieści - o chęci przedstawienia relacji Jokera i Harley Quinn, o tym, że w główną rolę kobiecą wcieli się Lady Gaga, która do tego będzie śpiewała - Phoenix również. Mroczny dramat psychologiczny tym razem miał się stać thrillerem psychologicznym z elementami musicalu i dramatu sądowego. Pewnie każdy zainteresowany tym projektem na pewnym etapie zadawał sobie pytanie - czy aby na pewno jest to konieczne, wyrażając przy tym obawy, co właściwie z tego wyjdzie.

Spróbuj otworzyć głowę?

Pytanie, czy produkcja Joker: Folie à Deux rzeczywiście jest potrzebna krąży w mojej głowie już od kilku dni i wciąż nie mam na nie dobrej odpowiedzi - a właściwie to żadnej. Możemy odpowiedzieć twierdząco, gdy uznamy, że każda tego typu historia musi zostać domknięta, a zbrodniarz ukarany za swoje zbrodnie także po to, żeby pokazać, że nic, nawet trudne doświadczenia życiowe, nie są w stanie nikogo i niczego usprawiedliwić. Odpowiedź brzmi "nie", jeśli zwrócimy uwagę, na to, że ta dwójka, czyli Joker/Arthur Fleck i  Harley Quinn/Harleen "Lee" Quinzel tak naprawdę nie musieli się nigdy w tym konkretnym uniwersum spotkać, a całość wygląda niekiedy jako chęć dopełnienia franczyzy - ale po kolei.

Minęły dwa lata od tragicznych wydarzeń, które obserwowaliśmy w "jedynce". Arthur jest osadzony w Arkham Asylum i został złamany - nie ma w nim nic z Jokera, jednak do czasu. Zrządzeniem losu, w wyniku spotkania i sytuacji, do której w przypadku osób osadzonych czy leczonych psychiatrycznie najpewniej nigdy w życiu by nie doszło, Arthur spotyka Harleen "Lee" Quinzel - i zakochuje się w niej do szaleństwa. Do samego końca zadajemy sobie pytanie, czy wie właściwie w kim i jakie pobudki kierują postacią, w którą wciela się Lady Gaga. Takowych, moim zdaniem, jak i wielu innych informacji na temat postaci kobiecej, nie dowiadujemy się tak naprawdę do samego końca. Choć Stefani w swojej roli daje siebie wszystko - Germanotta jest naprawdę dobrą aktorką! - to nie ma z czego tworzyć. Jej postać jest irytująca, a przy tym niezwykle płaska, bez żadnej historii, wyraźnie i wprost przedstawionej przeszłości, która w sposób racjonalny tłumaczyłaby jej zachowanie, fascynację nie Arthurem, tylko Jokerem, którego widziała w akcji w tragicznym w skutkach programie na żywo. Lee jest tu jedynie denerwującą osobą, narcyzem z parciem na sławę - choć niekiedy daje się widzowi do zrozumienia, że jej tło nie jest takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać, to jednak szkoda, że go nie poznajemy.

Gaga i Phoenix są świetni, ale moim zdaniem zabrakło między nimi chemii. O ile jeszcze artystka próbuje, emocji tych zdaje się nie oddawać za bardzo aktor, co jest dużym utrudnieniem w przypadku, gdy dostajemy historię dwójki zaburzonych osób, które w połączeniu tworzą jeszcze większą mieszankę wybuchową. Co ważne też, w moim odczuciu Lady Gaga jest tu... po prostu Lady Gagą. To nie jest i wydaje mi się, że nigdy nie będzie najwybitniejsza rola w jej karierze. Zastanawiam się wciąż, co by było, gdyby w postać Harleen wcieliła się jakaś inna wokalistka, dużo mniej kojarzona z taką szaloną formą bycia artystycznego - być może w takim przypadku Quinzel wybrzmiała by nieco mocniej? Podkreślam, zarówno Stefani, jak i Joaquin grają świetnie, jednak Joker: Folie à Deux ma ogromne scenariuszowe braki, których nawet oni nie są w stanie wypełnić. Postaci poboczne, łącznie z Lee, a poza Fleckiem, zdają się być jedynie naszkicowane, do tego mamy połączone ze sobą - chyba aż za dużo ich jest - gatunki filmowe, przez co żaden tak naprawdę nie wybrzmiewa: jest dramat psychologiczny, jest thriller, jest komedia, musical, dramat sądowy - a nawet elementy animacji! Sporo tego.

Co właściwie chcecie nam powiedzieć?

Do tej pory nie opuszcza mnie wrażenie, że nowy Joker został stworzony... na siłę tylko po to, by postać z serii komiksów powiązać z bohaterką kobiecą, z którą tak bardzo jest kojarzony. Problem jednak w tym, że przypominając sobie relacje Arthura z kobietami w "jedynce" ciężko człowiekowi jest zrozumieć, jakim cudem z taką łatwością udało mu się nawiązać relację z Lee? Czy to wszystko to jedynie wytwór jego wyobraźni, podkreślany muzycznymi wizjami, musicalowymi wstawkami, które mają oddawać emocje i aktualny stan psychiczny głównych postaci i które dzieją się jedynie w ich głowach? Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Nie wiem tego do tej pory, scenariusz nie został zbudowany w taki sposób, by moje myśli poszły bardziej w którąkolwiek z tych stron, nie ułatwia także chaotyczny montaż - czy takie było założenie twórców? Zostawić widzów i widzki w niepewności i braku świadomości co do prawdziwości otrzymanego obrazu, by poczuć to, co zapewne przez większość życia czuł Arthur? Być może, nie jestem jednak przekonana, czy aby nie dopowiadam sobie za dużo.

Z jednej strony brak dopowiedzeń, z drugiej mam wrażenie, że chęć wskazania, jak bardzo istotę filmu stanowi tu szalona relacja tej dwójki była aż nazbyt dosłowna. Mamy tytuł: wyrażenie "Folie à Deux" oznacza zaburzenie psychiczne, jakim w języku polskim jest paranoja indukowana. Polega ono na tym, że osoba bierze słowa, odczucia drugiej jednostki, paranoika, jako pewnik i traktuje je w sposób bezkrytyczny w sytuacji, kiedy mają one wyraźne oznaki paranoi, co prowadzi do zmiany osobości. Kto na kogo działa w nowym Jokerze? Wydaje się, że Lee na Arthura - to ona wciąż, od samego początku ich znajomości wmawia mu, że nie ma Flecka i Jokera - jest tylko drugi z nich. Mężczyzna zaczyna bezkrytycznie jej wierzyć, ponownie przeobraża się w swoje "alter ego" - i to dosłownie, nawet na sali sądowej, w pewnym momencie jednak zdejmuje maskę, odrzuca mroczną stronę osobowości, a porzucony przez Harleen na dobre ponownie staje się Arthurem. Ta dwoistość bohatera jest jednym z najciekawszych wątków w filmie, podkreślanym przy tym przez muzykę, jej różny nastrój, połączenie tradycyjnej ścieżki z musicalem, ale też przez zmieniające się kolory i nastrój filmu, pięknie podkreślone przez zdjęcia (odpowiada za nie Lawrence Sher).

Czy jest się czego bać?

Co z tą muzyką? Nie bójcie się Ci, którzy nie lubicie musicali - Joker: Folie à Deux to nie musical z prawdziwego zdarzenia. Ścieżka dźwiękowa to połączenie przepięknych, niepokojących kompozycji Hildur Guðnadóttir (pracowała także nad pierwszą częścią, za co nagrodzona została Oscarem) z jazzowymi i soulowymi klasykami, jak Get Happy czy For Once in My Life. W przypadku partii śpiewanych przez Gagę lub Phoenixa mamy do czynienia ze scenami znacznie wychodzącymi poza główną warstwę fabularną produkcji, nie uzupełniają historii w sposób szczególnie ważny (wyjątek: scena stylizowana na program, który w latach 70. prowadzili Sonny i Cher), a jak pisałam już wyżej, w ciekawy sposób, inny, nieoczywisty, oddają nastroje i stany psychiczne postaci. Tu jednak pokuszę się o stwierdzenie, że jedynie Arthura, nie Lee - widzimy to, co dzieje się w jego głowie. To Joker wciąż jest tu w centrum, jego historia i emocje, co niejako wydaje się być w sprzeczności z przyjętym konceptem oddziałującej na siebie dwójki szaleńców - tu jednak wciąż, winę widzę w niedopisanym scenariuszu. Wątek tej relacji to jest jakiś pomysł, wielka szkoda, że potraktowany po "po macoszemu".

Były momenty

Gdzieniegdzie pojawiają się jednak przebłyski tego, że twórcy chcieli zrobić coś mocnego, a przy tym nawiązać dialog z klasykami kina. Obserwując scenę buntu w Arkham Asylum ciężko nie mieć w głowie Lotu nad kukułczym gniazdem, a widząc wywiad Arthura z dziennikarzem we więziennej celi - słynnej sceny z Urodzonych morderców.

Choć gatunkowy chaos może się nie spodobać, w tym "szaleństwie" może i jest jakaś metoda. Wydaje mi się jednak, że cała historia wypadłaby dużo lepiej, gdyby skupić się na dramacie psychologicznym w połączeniu z sądowym i pogłębieniu trudnej przeszłości Flecka, tego, jak mają się do siebie te jego dwie wykluczające się osobowości. Niejako pokazuje to nam, absolutnie genialna, scena otwierająca, stylizowana na jedną z kreskówek z legendarnej serii Warner Brothers. Mamy tu nie tylko ciekawe przypomnienie tego, co wydarzyło się w "jedynce", ale też co właściwie dzieje się "w Arthurze", czego on pragnie, a jak tragiczne ma to skutki. Uważni widzowie i widzki zauważą, że bajki przewijają się przez cały film - i niekiedy zdają się mieć pewne znaczenie dla odczytania jokerowej rzeczywistości.

Nawet, jeśli twórcy chcieli w tym przypadku nieco bardziej obrzydzić nam postać Jokera, pokazać, że kierowało nim także gwiazdorstwo, chęć znalezienia się na świeczniku, to nie do końca się to udało, choć sposób budowy niektórych scen w sądzie dawał ku temu okazję. Przecież można było stworzyć sądowe show, które świat, szczególnie Ameryka, tak dobrze zna - i chyba lubi. Publiczne rozprawy, transmitowane przez telewizję, to w tamtym świecie dziś już chyba chleb powszedni i możemy się tu cofnąć do końcówki lat 70. i procesu Teda Bundy'ego, albo wcale nie odbiegać tak daleko w czasie: patrz sprawa Johnny Depp vs. Amber Heard, której przyglądał się przecież niedawno cały świat. Bardzo ciekawy i aktualny trop, który warto byłoby podjąć, bardziej docisnąć. Nie da się jednak zrobić w produkcji jednej pogłębionej rzeczy, gdy chce się w nią napchać absolutnie wszystko - szkoda, że po łepkach.

Spróbuj się z tym zmierzyć

Ogólnie rzecz biorąc wciąż nie opuszcza mnie myśl, że film Joker: Folie à Deux mnie rozczarował. Szkoda, ponieważ idąc na pokaz nie miałam w sumie żadnych oczekiwań - gdyż nie do końca wiedziałam, czego właściwie mogę się spodziewać. Oczywiście, że z tyłu głowy cały czas miałam film z 2019 roku - zrobił na mnie ogromne wrażenie, wzbudził emocje, różne, pobudził do rozmów i dyskusji. Tak jednak sytuacja nie ma się z "dwójką" - w porównaniu z oryginałem, sequel wypada naprawdę płasko, jakby robiony był na prędkości.

Czy w takim razie warto się wybrać na Joker: Folie à Deux? Mimo wszystko uważam, że tak - po pierwsze, każdy z nas powinien wyrobić sobie własną opinię, choćby po to, by móc rozmawiać, zgadzać się albo sprzeczać. Porównywanie wrażeń, myśli odczuć to coś wspaniałego, co może napędzić - a niekiedy bywa, że otworzyć pewne tropy i zmienić pewne poglądy i wrażenia. Osoby, które mają za sobą seans Jokera i do dziś cenią sobie ten film także powinny udać się do kina. Joker: Folie à Deux jakby nie patrzeć domyka historię Arthura, w jakiś sposób, momentami naprawdę ciekawy i poruszający, rozwija jego postać i ze względu na uwzględnienie w jego historii postaci Lee daje nieco inną perspektywę. Jestem pewna, że produkcja będzie kasowym hitem, nieco większe obawy mam co do sezonu nagrodowego. Co będzie za kolejne pięć lat z Jokerem, a co z Joker: Folie à Deux? Jestem tego naprawdę ciekawa.

Ocena filmu: 5,5/10

Oto najpopularniejsze filmy o artystach rockowych: