Długie oczekiwanie, wielkie nadzieje. Zespół The Cure wydał nowy album
Jesienią 2008 roku The Cure wypuścił album, który zawiódł. Nic więc dziwnego, że coraz więcej osób zaczęło stawiać kreskę na zespole. Niepewność, co do dalszej przyszłości brytyjskiej formacji, rosła z każdym kolejnym rokiem bez premierowego studyjnego wydawnictwa. Któż mógł przypuszczać, że na kolejną płytę od Roberta Smitha i spółki będziemy musieli poczekać aż 16 lat. W końcu jednak ten upragniony moment nadszedł. No i grupa nie zawiodła swoich wiernych fanów. Chociaż cierpliwość miłośników zespołu była w ostatnim czasie wystawiana na niejedną próbę, to muzycy stanęli na wysokości zadania. Songs of a Lost World to najlepszy album The Cure od legendarnego Disintegration.
O następcy 4:13 Dream mówiło się od dawna. Materiał "przeleżał" kilka lat, a premiera całości pierwotnie miała nastąpić jeszcze przed pandemią koronawirusa, w 2019 roku, czyli w tym samym, w którym zespół został oficjalnie włączony do Rock and Roll Hall of Fame. Temat płyty ucichł, choć – co jakiś czas – wracał niczym bumerang. Napięcie jeszcze bardziej wzrosło przy okazji koncertów w 2022 i 2023 (w ramach trasy grupa odwiedziła Kraków i Łódź).
W secie pojawiły się bowiem nowe utwory, które zwiastowały Songs of a Lost World, pierwszy album, na którym zagrał Reeves Gabrels, w przeszłości współpracownik Davida Bowiego. Zresztą przez te lata bez płyty wewnątrz zespołu wydarzyło się całkiem sporo. Do składu powrócił klawiszowiec Roger O’Donnell, a The Cure stał się sekstetem, choć gitarzysta Perry Bamonte, kolejny "syn marnotrawny", nie brał udziału w nagrywaniu Songs of a Lost World. Warto wspomnieć, że to pierwszy album od The Head on the Door z 1985, który w całości skomponował Smith. Lider The Cure zajął się także produkcją wraz z Paulem Corkettem, a sam krążek został nagrany w walijskim Rockfield Studios. Tyle tytułem wstępu.
Na początek Alone, czyli kompozycja, którą muzycy obsadzili w roli pierwszego singla promującego Songs of a Lost World. Choć to "singiel" raczej umowny. Trwa prawie 7 minut, a wokal wchodzi dopiero, mniej więcej, w połowie utworu. Smith wita się ze słuchaczami następującą frazą: "This is the end of every song that we sing" ("To koniec każdej piosenki, którą śpiewamy"), a muzycznie mamy tu do czynienia z iście "dezintegracyjnym" dziełem. Klawiszowe pasaże i mocno zaakcentowana w miksie sekcja rytmiczna nie pozostawiają złudzeń, czyj album znajduje się właśnie w odtwarzaczu. Całość się snuje, a odpowiednie doznania uzyskamy za pośrednictwem dobrej jakości słuchawek. Można napisać: witamy w domu, ponieważ Songs of a Lost World to kolejny prawdziwy "smutas" w dyskografii The Cure. "Smutas", który idealnie sprawdzi się na jesienne i zimowe wieczory.
Grupa wcelowała się idealnie, jeśli chodzi o datę premiery. 1 listopada to w końcu Uroczystość Wszystkich Świętych, a na nowym albumie nie brakuje tematów związanych z upływającym czasem i utratą najbliższych. W ostatnich latach Robert Smith doświadczył tego smutku aż nadto. Pożegnał rodziców, a także starszego brata, który zaraził go miłością do muzyki. "Coś złego nadchodzi/żeby skraść życie mojego brata" - śpiewa w I Can Never Say Goodbye, najbardziej przejmującym utworze w całym zestawie. To prawdziwa bomba emocjonalna. A melancholia wylewa się z każdej ze stron. No i jeszcze te odgłosy deszczu oraz burzy pod koniec… Prawdziwa perła, która rozdziera serce.
Polecany artykuł:
Nie odkryję Ameryki, ale ciężko znaleźć drugi taki zespół, jak The Cure, który w taki sposób potrafi budować klimat. I potrafi natychmiast wciągnąć w swój muzyczny świat. Filmowo i podniośle robi się za sprawą A Nothing Is Forever z wykorzystaniem smyków. Przebojowy A Fragile Thing, z odpowiednio wyeksponowanym basem Simona Gallupa (palce lizać!), spokojnie mógłby pojawić się na Wish. Jest też Warsong, który w pewnych fragmentach przytłacza swoim ciężarem. Industrialnie, ale jednocześnie przystępnie (a nawet i funkowo) prezentuje się Drone:NoDrone ze skandowanym refrenem.
Wszystkie te utwory prowadzą natomiast do wielkiego finału. Endsong to kolejny kolos w dorobku The Cure, trwający ponad 10 minut, w większości instrumentalny, który w żadnym wypadku się nie dłuży. Numer pulsuje i nie brakuje w nim "marszowego" rytmu wybijanego przez Jasona Coopera, a później dochodzi do tego m.in. przeraźliwie "łkająca" gitara. Myślami więc znowu wracamy do słynnego albumu z 1989 roku. Zdecydowanie nie odstawałby on poziomem od kompozycji zawartych na Disintegration. Z kolei Robert Smith żegna nas powtarzanym, jak mantra, "nothing". Zakończenie z tych mistrzowskich…
Jeśli mam być szczery, dawno nie czekałem na żaden album tak, jak na Songs of a Lost World od The Cure. To dzieło wspaniałe, poruszające od pierwszej do ostatniej sekundy. O takim właśnie krążku marzyłem. Porównując Songs… do dwóch wcześniejszych płyt, które "nie dojeżdżały" w całości, powiedziałbym, że to jak niebo a ziemia. Robertowi Smithowi możemy więc wybaczyć wszelkie opóźnienia i to, że tak mocno starał się dopieścić czternasty studyjny album. Dał o sobie znać perfekcjonizm. Artysta nie chciał wypuszczać w świat czegoś, z czego nie byłby w 100 procentach zadowolony.
Songs of a Lost World to, bezsprzecznie, jedna z najważniejszych i najlepszych płyt tego roku. W moim prywatnym podsumowaniu ulokuje się na pewno bardzo wysoko. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Muzycy The Cure po raz kolejny rozłożyli mnie na łopatki.
Najlepsze utwory z albumu: Alone, A Fragile Thing, I Can Never Say Goodbye, Endsong
Ocena: 9.5/10