Trzymajcie mnie, bo chłop się za babę przebrał! Najgorsze okładki świata #59

i

Autor: materiały prasowe

Trzymajcie mnie, bo chłop się za babę przebrał! Najgorsze okładki świata #59

2023-10-03 12:31

Fleetwood Mac to zespół o długiej i bardzo ciekawej historii. Jest w niej wiele zwrotów, zmiany składu i zupełne wolty stylistyczne. Zanim świat zachwycił się „Rumours” i „Tango in the Night”, zanim zaczął kojarzyć grupę z barwną osobowością Stevie Nicks przez wiele lat działało zupełnie inne wcielenie grupy. Gorsze? Absolutnie nie, po prostu inne. Paskudna okładka składanki „English Rose” to idealny powód by o nim opowiedzieć.

Zaczęło się naprawdę głośno. Gdy w 1968 roku grupa nazywająca się wtedy Peter Green's Fleetwood Mac wydała pierwszą płytę, której tytułem była po prostu nazwa zespołu. Mieszanka coverów i autorskich kompozycji Greena powstała dzięki uprzejmości legendy bluesa: Johna Mayalla. W 1967 roku nagrywał on w londyńskim Decca Studios i odstąpił trochę czasu swojemu gitarzyście i członkowi Bluesbreakers. W ciągu trzech sesji nagrano materiał, który natychmiast przyniósł grupie rozgłos i sukces. Ich blues zdobył serca nie tylko Wyspiarzy, ale dotarł także do USA i został doceniony przez tamtejszych recenzentów. To z jednej strony spełnienie marzeń każdego muzyka, ale z drugiej spory ciężar presji by kolejne wydawnictwa były równie dobre.

„English Rose” zostało wydane w 1968 roku w USA i zbierało w sobie materiał z debiutu oraz dwóch następnych wydawnictw: „Mr. Wonderful” oraz „They Play On”. Kompilacja miała z początku pojawić się tylko w Stanach. Wściekła pani na okładce, której wyraz twarzy zdaje się tak dosadnie kontrastować z porównaniem do róży do oczywiście przebrany za kobietę Mick Fleetwood, czyli perkusista i współzałożyciel grupy. Zdjęcie w dragu, czyli przerysowanej stylizacji mężczyzny na kobietę, jest zapewne odniesieniem do dość szalonego trybu życia muzyków w tamtych czasach. Rzem z sukcesem przyszły także pieniądze na alkohol i narkotyki, a te ostatnie doprowadzą do odejścia Petera Greena z grupy. Co ciekawe, w Nowej Zelandii płyta wyszła z inną okładką, jednak także oddającą szaleńczy nastrój muzyków. Po lewej wydanie USA, po prawej nowozelandzkie.

Fleetwood Mac

i

Autor: materiały prasowe

Sama muzyka już tak szalona nie jest, raczej wskazuje na ogromna wrażliwość artystów, którzy odbijają się od klasycznego bluesa i znajdują własny styl. Na płycie znajdziecie absolutny klasyk, czyli „Black Magic Woman”. Tak, tak, to napisał Green, a nie Santana, którego wersja z płyty „Abraxas”, nagranej 2 lata później, stanie się znacznie słynniejsza.

Na „English Rose” jest także instrumentalny „Albatross” inspirowany „Rymami o sędziwym marynarzu” Samuela Taylora Coleridge. Jako singiel odniósł wielki sukces w Wielkiej Brytanii i USA. Co ciekawe, Greena zainspirował ten sam wiersz, który zaaranżuje dwie dekady później Iron Maiden na płycie „Powerslave”.

Na kolejny wielki sukces wydawniczy grupa będzie pracować przez kilka lat. Owszem, nagra dużo bardzo dobrej muzyki i zjeździ kawał świata z koncertami, jednak dopiero wydanie dziesiątej płyty przeniesie ich na nowy etap kariery. Album „Fleetwood Mac” będzie niczym nowy debiut, grupa zacznie skręcać w stronę lżejszego, bardziej popowego grania, a za mikrofonem pojawi się charyzmatyczna Stevie Nicks. Następny będzie „Rumours”, który sam Mick Fleetwood określał jako najważniejszy w historii grupy. Wciąż zdobywa on rzesze nowych słuchaczy i nawet przebojowy „Tango in the Night” z „Tell Me Lies” oraz „Everywhere” nie dorównał mu pod względem sprzedaży. To jednak już zupełnie inna historia i inny zespół, do którego może kiedyś i tutaj wrócimy.

Iron Maiden - 5 ciekawostek o albumie "The Number of the Beast" | Jak dziś rockuje?