Szwedzcy rockersi właśnie wracają z pierwszym od dekady nowym materiałem. W sierpniu ma ukazać się płyta „The Death of Randy Fitzsimmons”, a w 19 września zagrają w Polsce, w warszawskim klubie Progresja. Choć muzyka grupy to wciąż świeże i energetyczne granie to nie ma co się oszukiwać: to skład z trzydziestoletnią historią. Raczej nikomu już nie wmówią, że są gromadą narwanych dzieciaków z gitarami, dla których nie liczą się konwenanse. Prędzej będą wyglądać jak Steve Buscemi w pewnej ikonicznej scenie.
Jak zatem nie zostać rockowym dziadem, który nie zauważył, że z chłopaka stał się dorosłym facetem i wciskanie się na siłę w obcisłe ciuchy albo pozowanie na zbuntowanego z intrygującego stało się w jego wykonaniu… żałosne? Dziennikarze NME znaleźli na to pytanie odpowiedź na backstage’u The Hives. Grupa akurat przygotowywała się do występu na stadionie London Emirates Stadium przed Arctic Monkeys i podzieliła się refleksją na temat tego jak to jest być weteranami garażowego rocka.
- Wyrzucamy wszystko, co prawdopodobnie mogłoby osiągnąć komercyjny sukces – mówi Pelle Almqvist – dlatego, że nam to nie pasuje. Oddajemy to innym: „ta piosenka ma za długi refren, chrzanić to”! Wyrzucajcie wszystkie hity i wtedy zobaczcie jak cholernie dobra będzie wasza płyta.
W podobnym tonie wypowiada się gitarzysta Nicholaus Arson, dodając krótki przepis na pozostanie wiecznym nastolatkiem.
- Musisz cały czas podejmować złe decyzje – przekonuje i my od razu poczuliśmy się jakoś tak pokrzepieni. W tym sporcie każde z nas może pochwalić się kilkoma medalami.
Muzycy dodają także, że najważniejsze to nie spoczywać na laurach. Albo wydać jeden wybitny album i się rozpaść jak The Sex Pistols, albo grać w nieskończoność i wydawać dobre płyty jak The Rolling Stones. Jak idzie The Hives? Oceńcie sami, nam się ich ostatnie dwa klipy bardzo podobają!