Zespół U2 obecny jest na rynku od 1976 roku, a jego pierwszy skład tworzyli Larry Mullen Jr, Paul Hewson (Bono), David Evans (The Edge), Dik Evans, Adam Clayton i Ivan McCormick, z którym jednak zakończono współpracę po kilku tygodniach. Bardzo szybko to Bono wszedł w rolę lidera i stanął na czele kapeli, która początkowo działała jako Feedback, a następnie The Hype. W 1978 roku formacja oficjalnie przyjęła nazwę U2, a ze składu odszedł Dik Evans. Grupa, licząca już cztery osoby, wydała w 1980 roku swój debiutancki album, Boy. Obecnie U2 ma na koncie czternaście albumów studyjnych, a w marcu ubiegłego roku ukazało się się wydawnictwo Songs of Surrender, na które złożyło się czterdzieści nagranych na nowo klasycznych kompozycji zespołu. Całkiem niedawno ten zakończył także swoją serię koncertów w Las Vegas, na której jednak zabrakło Larry'ego - zastępował go Bram van den Berg.
Bono i The Edge'a działali sobie na nerwy.
Od ponad 45 lat jednak nieprzerwanie formacja nagrywała i występowała bez żadnych zmian. Czy to oznacza, że zawsze działo się w niej tak dobrze, że nikt nie myślał o tym, by zaangażować kogoś innego do współpracy? The Edge zdradził, że wcale nie. W rozmowie z "The Telegraph" gitarzysta powiedział, że Bono ma dość trudny charakter i przez te lata wielokrotnie działał mu na nerwy, przez co on sam rozważał opuszczenie U2 i skupienie się na własnych projektach.
The Edge nigdy jednak nie chciał rozpocząć kariery solowej, a przy tym nie wyobrażał sobie współpracy z kimś innym, niż Bono, Adam i Larry. Ze śmiechem artysta powiedział, że jest przekonany, że wszystko działa w dwie strony i on sam także wielokrotnie denerwował kolegów z formacji. Gitarzysta mówi w wywiadzie, że fakt, że grupy są w stanie współpracować ze sobą tak długo bez żadnych zmian, to niemal cud.
Fakt, że zespoły mogą w ogóle być razem tak długo, jest rodzajem jakiegoś cudu. Myślę, że łączyły nas wspólne cele: poczucie, że jesteśmy tutaj, aby służyć i czynić świat lepszym. miejscem. Oczywiście, że Bono to dla mnie czasem za dużo. Jestem pewien, że ja też doprowadzam go do szału. Gdyby tak nie było, myślę, że wyrządzilibyśmy sobie krzywdę, ponieważ jest w sfera, w której rywalizujemy, rzucamy sobie wyzwania, irytujemy się nawzajem, ale wiesz, że coś się dzieje. Jeśli nigdy nie dotrzesz do tego miejsca, to tak naprawdę nie masz właściwego związku twórczego. Czasami, kiedy jestem naprawdę przygnębiony, mówię sobie: "OK, spadam stąd. Zrobię coś znacznie mniej obciążającego i bardziej zabawnego". Wtedy też od razu myślę: „Cóż, kocham muzykę, ale czy chcę być artystą solowym? Nie. Więc musiałbym znaleźć naprawdę dobrego wokalistę. OK, więc będę pracować z Bono. Ale absolutnie potrzebuję zupełnie wyjątkowej sekcji rytmicznej, która nie brzmi jak każdy inny zespół rockowy. Myślę, że pasują tu tylko Adam i Larry" - powiedział The Edge w wywiadzie dla "The Telegraph".