Kariera w showbiznesie często przypomina odpalanie samochodu z wyładowanym akumulatorem. Owszem, masz wszystko czego trzeba by jechać, ale coś nie może zapalić. Wtedy wszystko się uda, jak śpiewali The Beatles „z niewielką pomocą przyjaciół”. No, może nie do końca przyjaciół, bo o tych w tej branży najtrudniej, ale każda pomoc jest tu na wagę złota.
W 1987 roku grupa z Los Angeles z pewnością z zazdrością spoglądała na rodzące się sukcesy Motley Crue czy Guns N’ Roses. Dzięki managerowi Warrant skontaktował się z Princem, który był właśnie świeżo po wydaniu doskonale przyjętego albumu „Sign o' the Times”. Kilka lat wcześniej Książę popu wylansował kobiece trio Vanity 6. Choć nie przetrwało ono specjalnie długo i nagrało zaledwie jedną płytę, wiadomo było, że jeśli zainteresuje się go daną osobą lub grupą, może otworzyć drzwi do świata rozrywki.
Prince zgodził się zainwestować 5 tysięcy dolarów w nagranie przez grupę 3-piosenkowego demo. Warunkiem jednak było to, by jako pierwszy dostał je i zdecydował czy chce ich wydać, czy też nie. Ostatecznie nie przyjął grupy pod swoje skrzydła. Dlaczego? Zadecydowała nie muzyka, a taśma VHS z występem, o którą poprosił.
- Ten biały chłopak nie potrafi tańczyć – miał stwierdzić po obejrzeniu materiału. Zgodził się jednak na to by Warrant wziął demo ze sobą, by szukać kontraktu. Jak wspominali muzycy kapeli, dał im nawet „błogosławieństwo na drogę”. Dwa lata później ukaże się debiutancka płyta grupy „Dirty Rotten Filthy Stinking Rich”, a na niej między innymi ten przebój.