Nie będę ukrywać - w moim przypadku pierwszy kontakt z osobą Mylesa Kennedy'ego miał miejsce na początku 2012 roku, gdy Slash wydał absolutnie genialny, do dziś nieziemsko elektryzujący singiel You're Lie, zwiastujący jego pierwszy album, nagrany właśnie z Mylesem oraz Panami z The Conspirators. Oczywiście, że wokal Kennedy'ego porwał mnie, wtedy nawet nie 15-letnią dziewczynę, totalnie zakochaną w klasycznym rocku, całkowicie. Na tym etapie Guns N' Roses byli dla mnie niczym top topów, tym bardziej więc solowe przedsięwzięcie "kudłatego" tak mocno mnie zainteresowało, a w toku poszukiwań dotarło do mnie, że już dwa lata wcześniej połączył on siły z tym nieziemskim wokalem. Back from Cali to dla mnie wciąż prawdziwy majstersztyk do którego regularnie wracam.
Dwanaście lat temu więc na dobre zaczęła się moja przygoda z odkrywaniem różnych muzycznych projektów, w których swój udział miał bądź wciąż ma Myles Kennedy. Ciekawie było wejść do świata Alter Bridge na krótko przed wydaniem przez formację krążka Fortress, przez wielu i wiele uznawanego nawet za jej najlepszy w karierze i patrzeć, co tam dzieje się dalej, aż po najnowsze wydawnictwo, Pawns & Kings z 2022 roku, który również na łamach Eski ROCK recenzowałam. Jeszcze fajniej było dla mnie, gdy Slash, Myles i Konspiratorzy zaczęli regularnie podejmować współpracę tym bardziej, że najpewniej w czasie, gdy piszę te słowa projekt ponownie siedzi w studiu i może nawet coś już nagrywa (Slash podzielił się już nawet fotką ze studia dając do zrozumienia, że coś się dzieje).
Solowa odsłona Mylesa Kennedy'ego
Mniej więcej w czasie mojego pierwszego zainteresowania Myles był już na etapie zapowiadania od kilku lat solowego albumu. Temat powracał w różnych jego wywiadach w następnym czasie, ten jednak mijał, artysta zdradzał tytuły skomponowanych utworów, płyta jednak wciąż się nie pojawiała. W międzyczasie Kennedy zdążył za to nagrać kolejne dwie płyty ze Slashem i jedną z Alter Bridge - kluczowy moment nadszedł jednak w końcu w 2018 roku. 9 marca światło dzienne ujrzał debiutancki autorski projekt Mylesa, zatytułowany Year of the Tiger i już od pierwszy nut zachwycił mnie on swoją czułością, delikatnością, intymnością, skrytymi w tym subtelnym brzmieniu gitary emocjami. Zainspirowany bluesem czy folkiem album był swoistym rozmyślaniem artysty nad śmiercią jego ojca - mężczyzna zmarł w 1974 roku, gdy Myles miał zaledwie pięć lat, w będącym tytułem wydawnictwa "Roku Tygrysa".
Porwana tymi pięknymi dźwiękami nieco obawiałam się, jak długo przyjdzie mi czekać na kolejne solowe wydanie Mylesa - na szczęście artysta na dobre rozpoczął nowy rozdział w swojej karierze i już trzy lata później zaprezentował album The Ides of March. Wciąż zdecydowanie delikatniejszy od tego, z czego Kennedy stał się znany, dużo bardziej już jednak będący jego własną, autorska eksploracją rockowych, a nawet niekiedy hard rockowych klimatów - teraz już wiem, że to był dopiero wstęp do pełnego rozwinięcia.
Polecany artykuł:
Tak ostro jeszcze nie było!
W połowie czerwca Myles, równo trzy lata po wydaniu drugiej autorskiej płyty, zapowiedział kolejną! Premiera The Art of Letting Go została zapowiedziana na 11 października 2024 roku, a jej pierwszym zwiastunem był zaskakujący swoją mocą i gitarową siłą, porywający, z miejsca stanowiący materiał na hymn Say What You Will - po kilku przesłuchaniach całości cały czas mój totalny faworyt nie tylko z tego krążka, ale też tuż obok Year of the Tiger, całej solowej kariery Kennedy'ego. W ogóle nie dziwi mnie fakt, że podbił on rockowe listy przebojów na świecie i na chwilę obecną pozostaje najpopularniejszym autorskim kawałkiem artysty. Wystarczy jednak jeden odsłuch The Art of Letting Go by przekonać się, że takich smaczków jest na tej płycie dużo, dużo więcej.
Idealnym na to dowodem jest otwierający całość utwór tytułowy, od pierwszych nut dający znać, że tym razem Myles zaprosił słuchaczy i słuchaczki do dużo bardziej ostrego, gitarowego świata. Emocje nie opadają praktycznie przez cały krążek i wystarczy posłuchać takich hymnów, jak Mr. Downside czy też singlowego, bardzo kojarzącego się z dokonaniami formacji, którą Myles tworzy ze Slashem i The Conspirators Saving Face. Ciekawie wypada też Nothing More To Gain - nieco bardziej punkowe, hałaśliwe z mocno wyróżniającą się perkusją, na której tu gra Zia Uddin. Grając intro do heavy metalowego Dead to Rights Myles dowodzi za to, że naprawdę, wcale nie tak daleko mu pod względem umiejętności do mistrza mistrzów, z którym ma okazję regularnie nagrywać. The Art of Letting Go nie spuszcza z tonu także na pożegnanie, a po How The Story Ends chce się jeszcze więcej i więcej!
Łagodnie, ale bez przesady
The Art of Letting Go tak naprawdę w żadnym momencie nie zwalnia - Miss You When You're Gone ma zadatki na balladę, słychać w niej momentami inspirację brzmieniem country, jednak Myles nie zdecydował się spuścić z tonu - i bardzo dobrze! Wydaje się, że dopiero dokładnie w połowie albumu słuchacz czy słuchaczka dostaje chwilę oddechu, za sprawą przenoszącego do świata Year of the Tiger, bluesowego, tak pięknie klimatycznego z absolutnie kultową partią gitary Behind the Veil, to jednak tylko pozory! Piosenka w pewnym momencie nabiera zupełnie innego charakteru, mi kojarząc się z brzmieniem, gdzieś na przecięciu Led Zeppelin i Black Sabbath. Naprawdę, trudno słuchając tej płyty nie zwrócić uwagi na genialną grę na gitarze, za co odpowiada sam sprawca tego całego zamieszania we własnej osobie.
Balladę z prawdziwego zdarzenia dostajemy dopiero za sprawą Eternal Lullaby, która w zdecydowanej większości oparta jest na brzmieniu akustyka - choć i tu w pewnym momencie zmienia się charakter na bardziej gitarowy. Absolutnie zrozumiały i pasujący do całości zabieg - jednak pozostanie przy bardziej akustycznym klimacie byłoby również jak najbardziej na miejscu, choć solówki Mylesa z tego kawałka nie można wyrzucić z głowy - te emocje!
Materiał na album roku?
Zdecydowanie warto dużo bardziej zainteresować się nową solową propozycją Mylesa. Muzyk zabiera nas do osobistego świata opowieści o ludziach, relacjach, które opatrzone są mocnym, pełnym rockowej, hard rockowej, niekiedy także punkowej i heavy metalowej mocy. Wszystko to składa się na idealną historię o buzujących we współczesnym człowieku emocjach. Na The Art of Letting Go jedynym właściwym liderem jest sam Myles, jednak nie da się ukryć, że stworzył on genialne trio ze wspomnianym już wyżej Zia Uddinem na perkusji i Timem Tournierem, który zajął się basem.
Wydanie trzeciej solowej płyty Kennedy'ego, zaryzykuję stwierdzenie, że na chwilę obecną jego najlepszą, patrząc na działalność autorską, nie było tak mocno promowane na świecie, jak chociażby tegorocznych albumów Judas Priest czy Bruce'a Dickinsona. Te już na tym etapie roku wskazywane są jako jedne z najlepszych, jakie wyszły w 2024 roku, jednak na solowy projekt Mylesa zdecydowanie wręcz trzeba zwrócić większą uwagę. Dla mnie osobiście to właśnie The Art of Letting Go jest najmocniejszym kandydatem na rockowy album mijających miesięcy.