Sztuka dorastania i odnajdywania stabilności w metalu. Metallica - 72 Seasons [RECENZJA]

i

Autor: Materiały prasowe - fot. Tim Saccenti Sztuka dorastania i odnajdywania stabilności w metalu. Metallica - recenzja albumu "72 Seasons"

recenzje

Sztuka dorastania i odnajdywania stabilności w metalu. Metallica - “72 Seasons” [RECENZJA]

2024-04-12 9:52

W końcu, siedem lat po premierze “Hardwired... to Self-Destruct” Metallica wydała swój wyczekiwany, jedenasty w karierze album studyjny. Czym jest ta muzyczna opowieść o trudnościach procesu dorastania? Czy “72 Seasons” ma szansę zyskać miano płyty kultowej, do której fani będą wracać i którą koniecznie będą chcieli usłyszeć na koncertach? Wiele za tym przemawia.

Lata 90. były bardzo intensywnym okresem w karierze Metalliki. Grupa powitała nową dekadę przełomowym “Czarnym Albumem”, później jednak popadła na pięć lat w blokadę twórczą. Dużo lepsza pod tym względem okazała się druga połowa lat 90., kiedy to grupa wydawała nowe projekty praktycznie rok w rok: “Load” (1996), “Reload” (1997), “Garage Inc” (1998), “S&M” (1999). Kolejny krążek to dopiero rok 2003. “St. Anger”, dziś uważany za jeden z najgorszych w karierze zespołu, to równocześnie najlepszy wyraz tego, co działo się w Metallice w tamtych latach: odejście Newsteda, nieporozumienia w zespole, James i jego walka z uzależnieniem, poszukiwanie nowego basisty, niemożność znalezienia wspólnej twórczej ścieżki. Nic dziwnego, że po takim procesie na kolejny krążek przyszło nam czekać pięć lat. “Death Magnetic” okazał się być świetnym powrotem do korzeni, z wysublimowaną nutą współczesności. Tropem tym podążył wydany w 2016 roku projekt “Hardwired... to Self-Destruct”.

Metallica zagra w Polsce w 2024 roku! Koncerty rockowe

“To już nie jest to samo”

Nie wiem, może ja mam zupełnie inne podejście do życia, do twórczej ścieżki, ale wydaje mi się, że fakt, że artysta, artystka, czy zespół eksperymentuje w trakcie kariery, zmienia swoje brzmienie, próbuje nowych rzeczy, zazwyczaj przystosowując się do czasów, w których tworzy, do gustów, które się zmieniają i do oczekiwań rynku, to nic złego. Jak się uważnie prześledzi ścieżkę twórczą Metalliki, to tak właśnie z nimi jest - wyszli od pozycji innowatora (mam na myśli amerykański rynek), który zaliczył mocny debiut, ale który - ha, ha! - nie był do końca tym, co sami chcieli zrobić. Dla jednych “zakończyli się na ‘Kill ‘Em All’”, dla samych siebie zaczęli się dopiero na bardziej ambitnym “Ride the Lightning”, choć za “Fade to Black” wyparła się ich część fanów.  1986, to moment premiery opus magnum, czyli genialnego, niedającego się podrobić, będącego ich szczytem “Master of Puppets”. Po śmierci Cliffa, dość szybko, ukazał się “...And Justice For All”, który dziś brzmi naprawdę źle, zupełnie tak, jakby w zespole nie było basisty (może podświadomie nie było). Panowie nieco pogubili się, ale szybko znaleźli dobre ścieżki, wydając kultową już “Metallikę”, która - znowu - dla części fanów była nie do przyjęcia. Thrash zyskał łagodniejsze, radiowe, mainstreamowe oblicze, dla wielu tracąc w ogóle status tego podgatunku metalu, przez co znów, dla niektórych Metallica sprzedała się, a później to już w ogóle poszła daleko, inspirując się rockiem alternatywnym, grungem, a nawet country. Schemat jest jednak dość łatwy do zauważenia - legendarna formacja robi to, co uważa za słuszne, co jej aktualnie w duszy gra, co w danym czasie uważa za słuszne. Fani mogą reagować na to jak chcą, z miłością, lub nienawiścią. Grupa szanuje swoich wielbicieli, jednak od zawsze pozostaje wierna sobie i swojej intuicji, bardziej zapraszając tych, którzy tego chcą, do wspólnej muzycznej podróży.

Niełatwy czas dorastania

Naprawdę byłoby tak fajnie, gdyby przez całą karierę Metallica odgrywała, w różnych perspektywach, wymiarach swój debiut? Niewielu artystów, którzy stosują takie podejście, utrzymuje się na rynku, a przecież ten zespół świętuje już czterdziestolecie i jest gigantem w świecie muzyki, żywą legendą, która w 2022 roku zyskała nowe pokolenie fanów za sprawą serialu “Stranger Things”. Nawet to spotkało się z ostrą krytyką “wiernych fanów” formacji. Fakt, że tak doświadczony zespół, dobrze znający swoja grupę odbiorców, otworzył się na innych, młodszych i pewnie nieznających ich dotychczasowej twórczości, także na nadchodzących koncertach przez wprowadzenie specjalnej oferty, jest czymś wspaniałym, godnym pochwały, a nie krytyki i kręcenia noskiem.

Panowie dorośli, przyjmując na siebie rolę - można nawet powiedzieć - ojców, którzy chętnie przeprowadzi nowe pokolenie przez swoją historię, a wydany w piątek 14 kwietnia “72 Seasons” jest dla tego bardzo dobrym materiałem.

Głównym motywem nowej płyty Metalliki są pierwsze lata życia każdego człowieka, pierwsze osiemnaście lat każdego z nas, kiedy to kształtują się nasze charaktery, poglądy, powstają pierwsze ważne relacje, kiedy uczymy się samych siebie, kiedy podejmujemy pierwsze decyzje, dotyczące całego naszego dalszego życia. Okres więc kluczowy. Symbolizuje to już okładka, przedstawiająca zniszczoną, niczym po wybuchu, kołyskę i rozrzucone wokół niej przedmioty, kojarzące się z różnymi etapami młodości: okulary, ciężarki, maskotki, słuchawki, gitara i wiele innych. Skąd pomysł na kolor żółty? Jamesowi kojarzy się on ze spokojem i niewinnością (och James, gdybyś wiedział, jak badacze symboli odczytują żółć, i to taką ostrą) i to właśnie ta barwa dominuje w oprawie graficznej albumu - teledyskach, zdjęciach zespołu i innych elementach. Czy “72 Seasons” można odczytać jako kolejne etapy procesu dorastania, dojrzewania? Jak najbardziej!

Recenzja albumu 72 Seasons Metalliki

i

Autor: Materiały prasowe Okładka płyty

Etap I - korzenie

Na “72 Seasons” nie brak thrashu, co powinno ucieszyć tych najbardziej zagorzałych fanów Metalliki. Wyrazem tego jest już naprawdę niezły utwór tytułowy z fajnie podkreślonym basem i świetną partią perkusji. Wściekłość aż kipi z tego kawałka, przez co miło kojarzy się on z ostrym debiutem, ale też stanowi kontynuację ścieżki, obranej na poprzedniej płycie. Tekstowo to opowieść o gniewie, o tym, jak bardzo wpływa on na życie człowieka i jak bardzo go kształtuje. Jak wiemy, Metallica na samym początku była pełna wściekłości, gniewu, spory problem z ta właśnie emocją miał James, czego nigdy nie ukrywał. Warto zwrócić uwagę na fakt, że współautorem kompozycji, poza duetem Hetfield-Ulrich, jest Kirk Hammett! Panowie obrali zupełnie inny model pracy nad nowym albumem, zależało im na wspólnocie, byciu razem, w grupie, co jest mocno wyczuwalne na całym krążku. Powodem ku temu stała się z pewnością pandemia, po zakończeniu której ludzie, bardziej niż zwykle, potrzebują być razem. 

Tym samym śladem tharshowym korzeni podąża singlowy “Lux Æterna”, który już bardzo dobrze pracuje na miano klasyka. Panowie powrócili na nim nagłębiej, jak się dało, do ruchu New Wave Of British Heavy Metal, którego przedstawicielem był m.in. zespół Motörhead - słuchając tego kawałka nie trudno o skojarzenia z klasycznym “Ace of Spades”. Choć na utwór posypała się pewna forma krytyki, dotycząca rzekomo słabej solówki czy nierytmicznej gry Kirka, to jednak to jest Metallica w pełnym wydaniu! Numer, trwa nieco ponad trzy minuty, i choć jest najkrótszą propozycją z całej płyty, to jednak stanowi Metallikę w pigułce i jest genialnym, szybko wpadającym w ucho, radiowym wydaniem thrashu. A solo Kirka? Naprawdę, żeby każdy współczesny gitarzysta tworzył teraz taką muzykę. Musimy pamiętać też o tym, w jakich czasach żyjemy - naprawdę z zachwytem spotkałaby się skomplikowana, ambitna gra, rodem z “...And Justice For All”? To jest to, czego chcemy dziś słuchać? Nie wydaje mi się. Tharshowym śladem podążają  też “Room of Mirrors” i “Shadows Follow”, choć w tym przypadku, jest to już nieco inna propozycja, z punkowym zacięciem. Warto zwrócić uwagę na wokal Jamesa - czuć chrypkę, jego głos dojrzewa. Na wyróżnienie zasługuje też bardzo charakterystyczny, ciężki, błotnisty riff. Sam numer przypomina trochę “Hardwired”, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę sylabizowanie w refrenie.

Etap II - rozwój

Dojrzewając człowiek nieco łagodnieje, uczy się panować nad swoimi emocjami, niekiedy nawet tłumić, dostosowywać je do powszechnych, społecznych oczekiwań, zmienia się. Jest nadal ostro, ale odchodzimy od korzeni. Wydany jako drugi singiel “Screaming Suicide” to czysty hard rock,  coś z półki Guns N’ Roses, nie jest to jednak szczególnie wyróżniający się numer, ze wszystkich z całego albumu, jednak ważny dla grupy ze względu na tekst. James, Kirk i Robert (!) napisali wspólnie kompozycję o tym, dlaczego samobójstwo nie może być już dłużej tematem tabu, dając do zrozumienia wszystkim tym, dla których codzienność może być trudnym czasem, że są i całkowicie rozumieją ich uczucia.

Przykładem bardziej wyrafinowanego, dojrzalszego brzmienia jest utwór “Sleepwalk My Life Away”. Słowo “wyrafinowane” nie jest przypadkowe, używano go często, chcąc scharakteryzować brzmienie “Czarnego Albumu”. Przecież ten riff to zupełnie nowa odsłona klasycznego brzmienia “Enter Sandman”, a całość po prostu, bardzo przypomina ten legendarny utwór i naprawdę, nie ma w tym nic złego. Do tego te intro! Może to materiał na kolejny singiel? Chyba na pewno!

Etap III - dojrzewanie

W dojrzewaniu, dorastaniu są oczywiście miejsca na błędy, a takim na “72 Seasons” jest utwór “Crown of Barbed Wire”. Słuchając go ma się wrażenie, jakby za dużo pomysłów spotkało się w jednym, a przez to w sumie żaden nie mógł wyjść na pierwszy plan. Numer jest dość męczący, niespójny, jednostajny, brak w nim niejako podziału na zwrotki i refren. Na takim etapie nie brak też eksperymentów, czego przykładem jest “You Must Burn!” - utwór bardzo ciężki, powolny, choć trwa ponad 7 minut jego zmienność wciąga, szczególnie warto czekać do 4 minuty, gdy pojawia się, nieco psychodeliczny, zaśpiew Jamesa i Roberta! Panowie brzmią razem genialnie! Trudno tu nie mieć skojarzeń z twórczością Black Sabbath, który to przecież jest jednym z kluczowych zespołów dla brzmienia Metalliki. Ten sam, zupełnie hipnotyzujący, klimat ma “Chasing Light” - zaczyna się interesująco, ma ciekawe, imponujące intro, a osadzenie w klasycznym heavy metalu przejawia się szczególnie w refrenach, gdy James wchodzi na wyższe rejestry. Jest to jeden z najbardziej ambitnych numerów na płycie, także, jeśli weźmiemy pod uwagę grę Kirka (jest wystarczająco ambitnie?). “Chasing Light” to kolejny materiał na klasyk, wspomnicie jeszcze moje słowa.

Etap IV - stabilność i ambicja na przyszłość

Dorastając człowiek potrafi coraz więcej, robi coraz więcej rzeczy zgodnych z samym sobą, ale też nie pozostających bez wpływów poprzednich etapów dojrzewania. Najlepszym wyrazem tych słów jest wspaniały “If Darkness Had a Son”. Nie thrashowa, a heavy metalowa propozycja, z charakterystycznym riffem, który jeszcze przed premierą robił furorę na Tik Toku. Jedna z tych propozycji z “72 Seasons”, która ma szansę wejść do kanonu klasycznych utworów Metalliki. Pewne skojarzenia może przynieść osobom, które (jak ja) przed premierą nowej płyty, przypomniały sobie dokument “Some Kind of Monster”. Podczas sesji nagraniowych do albumu, który ostatecznie ujrzał światło dzienne jako “St. Anger”, powstał utwór “Temptation”. Zakrzyk tego właśnie słowa na początku albumu, a także rytm perkusji przypominają utwór z tamtej sesji! Całość została oczywiście przyspieszona i w odpowiedni sposób zmiksowana, a tekst znacząco zmieniony, ale jednak! Jest to zdecydowanie najmocniejszy punkt na albumie, świetny wybór singlowy, myślę też, że ma szansę stać się jednym z koncertowych punktów kulminacyjnych. A jak świetnie wypada tu perkusja, zresztą jak na całym albumie. Jednak produkcja Jamesa, Larsa i Grega Fidelmana robi swoje. W bardzo podobnym stylu utrzymany jest “Too Far Gone”, a przez fakt, że utwory te następują po sobie na trackliście, to nieco zlewają się w jedno. Riff i solo zaś przypominają te z “Lux Æterna”. Całość ma jednak delikatnie thrashowy klimat, ciekawym pomysłem jest też sposób budowy refrenu, dosłownie na podobę dzisiejszych w popowych kawałkach - krótki, zwarty, chwytliwy, prezentujący tytuł kawałka. Oni wiedzą, jak to robić, zachowując szacunek dla korzeni, mając nutę nostalgii, ale przy tym pozostając otwartym na oczekiwania współczesności - samo to świadczy o ich mocy i potędze w świecie muzyki.

Jeśli jesteś fanem lub fanką tego, w jaki sposób Metallica budowała swoje kompozycje na samym początku kariery, na takich albumach, jak “Ride the Lightning”, “Master of Puppets” czy “... And Justice For All”, to mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Grupa kończy swój ostatni album monumentalnym, trwającym dokładnie jedenaście minut i dziesięć sekund utworem “Inamorata”. Słowo to na język polski można przetłumaczyć jako “Bogdanka”, czyli “kobieta, w której jest się zakochanym, o której się śni”. Tekstowo można odnieść wrażenie, że jest to komentarz do zakończonego małżeństwa Jamesa z Francescą Tomasi. Muzyk wielokrotnie mówił, że to dzięki, byłej już, żonie dojrzał, nauczył się walczyć z gniewem, miał siłę na walkę ze swoimi słabościami. To dzięki niej został ojcem trójki dzieci, jednak już “She's not why I'm livin' for”. Powróćmy jednak do warstwy muzycznej - co tu się dzieje! To prawdziwa muzyczna epopeja, mająca w sobie elementy hard rockowej ballady, bluesowego smutku, thrashowych riffów, która rośnie, narasta aż do hard rockowego zakończenia. To finisz, na jaki zasługujemy.

Wszystko to, co najlepsze

“72 Seasons” to dosłownie wszystko co najlepsze, na co my, jako fani Metalliki zasługujemy. Naprawdę. Zespół zrobił to, co robi chyba każdy artysta, który swój album stworzył w czasie około pandemicznym, a więc serwuje nam muzyczną ścieżkę, prawdziwą ucztę po swojej całej dotychczasowej karierze. Mamy korzenie i thrash w czystym wydaniu, znany już nam romans z klasycznym heavy metalem i hard rockiem początków lat 90., na sam koniec zaś prawdziwą muzyczną epopeję, którą trudno będzie odtworzyć na koncertach. “72 Seasons” trwa imponujące 77 minut, jednak w żaden sposób nie jest to wyczuwalne. Płyta jest zwarta, a utwory o różnym natężeniu przeplatają się, przez co bardzo gładko i z ciekawością słucha się całości. To, w co warto zagłębić się szczególnie, to teksty - James chyba jeszcze nigdy się przed nami tak nie otworzył i nie był tak autentyczny, pisząc i śpiewając prosto z serca o swoich problemach z gniewem, uzależnieniu od alkoholu czy niepowodzeniach w życiu prywatnym. 

Czy “72 Seasons” to album przełomowy spośród wszystkich, które Metallica wydała przez te czterdzieści lat? Zdecydowanie nie. Jest to jednak naprawdę dobry album, mający swoje wady, ale przez to prawdziwy i stanowiący zwarty materiał, który powinien usatysfakcjonować każdego fana Metalliki, niezależnie od wieku, stażu spędzonego, na słuchaniu jej płyt. Trasa zapowiada się naprawdę dobrze, z pewnością nie będzie to jedynie przekrój dawnych utworów, gdyż Panowie mają co prezentować na żywo. Szczególnie mocno album ten myślę docenią młodzi fani zespołu, te nowe grono, które wokół siebie zebrał. Jeśli już czegoś szuka ono we współczesnym ciężkim brzmieniu, to właśnie takiej prawdy i energii, jaką serwuje “72 Seasons”.

Najlepsze numery z albumu: "If Darkness Had a Son", "Chasing Light", "Lux Æterna", "You Must Burn!"

Ocena: 9/10

Poniżej spróbuj się w quizie o Metallice!

Metallica - co wiesz o legendzie thrash metalu? QUIZ
Pytanie 1 z 10
W jakich latach Dave Mustaine był członkiem Metalliki?
Listen on Spreaker.