Rob Halford był wokalistą Black Sabbath. "Gdyby Rob nam nie pomógł..."
Ozzy Osbourne, Ronnie James Dio, Ian Gillan, Tony Martin, Glenn Hughes... Na przestrzeni lat formacja Black Sabbath miała naprawdę sporo różnych wokalistów. Nie każdy jednak pamięta o tym, że również Rob Halford z Judas Priest miał epizod w BS. Z grupą wystąpił na trzech koncertach. Jak w ogóle doszło do tej współpracy? Przenieśmy się więc trochę w czasie...
Mamy rok 1992. Ozzy Osbourne, który wówczas wyłącznie poświęca się karierze solowej, ogłasza, że odchodzi na koncertową emeryturę (było to związane z błędną, jak się później okazało, diagnozą lekarską). Pożegnalna trasa – No More Tours – miała mieć swój finał w połowie listopada w Costa Mesa w Kalifornii. Zaplanowano tam dwa koncerty w Pacific Amphitheater.
Sharon Osbourne, menadżerka Księcia Ciemności, a prywatnie jego żona, szybko wpadła na pomysł, aby wspomniane występy uświetnili także muzycy Black Sabbath. Plan był następujący: najpierw gra zespół w składzie Ronnie James Dio-Tony Iommi-Geezer Butler-Vinnie Appice, później na scenę wychodzi Osbourne, a na bisy dołączają do niego Iommi, Butler i Bill Ward, żeby zagrać wspólnie kilka utworów.
Ten pomysł nie spodobał się jednak wokaliście Ronniemu Jamesowi Dio. Miał on powiedzieć gitarzyście, że "nie będzie supportował tego klauna" i postanowił odejść z Black Sabbath. Iommi musiał więc na szybko znaleźć zastępstwo przy mikrofonie. Pierwsze wskazanie padło na Tony'ego Martina, ale ten miał problemy z wyrobieniem wizy. Ostatecznie zespół uratował Halford, który chwilę wcześniej opuścił Judas Priest.
Zadzwonił do mnie Tony i zapytał: "Czy możesz przyjść i nam pomóc?". Zgodziłem się. Zaczęliśmy rozmawiać o setliście. Umieściliśmy tam kilka piosenek, których Sabbath od dawna nie grał, a które bardzo lubiłem. Pomyślałem, że fani będą zachwyceni tymi dwoma koncertami – wspominał Halford w rozmowie dla SiriusXM.
Rob Halford posiłkował się prompterem
W studiu w Phoenix odbyła się więc naprędce próba przed wyprzedanymi występami. Setlista składała się z 10 utworów, a muzycy odkurzyli m.in. Into the Void czy Supernaut. Nie zabrakło także numerów z okresu Dio (Mob Rules, Heaven and Hell, Neon Knights). Natomiast pod koniec koncertu Ozzy'ego publiczność zobaczyła oryginalny skład BS i usłyszała na żywo Black Sabbath, Fairies Wear Boots, Iron Man oraz Paranoid.
– Set zagrany z Halfordem okazał się powierzchowny, również dlatego, że nieznający tekstów wokalista musiał posiłkować się prompterem, który w pewnym momencie się zepsuł, zmuszając artystę do improwizowania. Set Ozzy'ego z Sabbathami okazał się znacznie lepszy, ale był tym, czym był, czyli efektownym bisem – wspominał Mick Wall w książce Black Sabbath. U piekielnych bram.
Trzeci, i ostatni, koncert Black Sabbath z Robem Halfordem miał miejsce pod koniec sierpnia 2004 roku w trakcie objazdowej trasy Ozzfest. Ozzy Osbourne nie mógł tego dnia wystąpić z powodu zapalenia oskrzeli. – Na początku się martwiliśmy, ponieważ ludzie oczekiwali Ozzy'ego. Gdyby Rob nam nie pomógł, występ by się nie odbył. Kiedy nasz menadżer powiedział mi, że Ozzy nie może śpiewać, zapytał mnie, co myślę o tym, żeby Rob to zrobił. Odpowiedziałem: "Myślę, że to dobry pomysł. Pod warunkiem, że powiesz wszystkim wcześniej, żeby o tym wiedzieli". Publiczność dowiedziała się więc przed naszym wyjściem na scenę i przyjęła Roba naprawdę dobrze – powiedział Iommi w wywiadzie dla magazynu Revolver w 2005.
– Zagrałem najpierw z Priest, wziąłem prysznic, przebrałem się i zaśpiewałem to samo, co grupa miała zaplanowane z Ozzy'm – dodał natomiast Halford we wspomnianym już wcześniej wywiadzie.
W repertuarze znalazły się same najważniejsze utwory z początku działalności zespołu: War Pigs, Black Sabbath, Iron Man czy Paranoid.