Lata 90. wracają - od jakiegoś czasu hasło to słychać niemal zewsząd. Wracać ma moda z tego czasu, stylistyka, pewne elementy kulturowe, do czasów tych odwołują się filmy, seriale, artyści i artystki na swoich albumach. Dekada ta w umyśle sporej części społeczeństwa z pewnością jawi się jako szczególna, wyjątkowa - tak na pewno widzą ją do dziś fani muzyki - czy to Ci, którym dane było żyć, dorastać w latach 90., czy osoby, które jednak wiedzę o tych czasach czerpały już z materiałów źródłowych.
Myśląc o latach 90., chcąc nie chcąc w głowie pojawia się słowo “grunge”, a wraz z nim nazwy takich zespołów, jak Nirvana, Pearl Jam, Alice in Chains, Soundgarden, ale też Green River, Mudhoney, Mother Love Bone czy Screaming Trees. To właśnie te brzmienie, ale też styl życia, cała kultura, okazały się być kluczowe dla początków nowej dekady z jednej strony i schyłku wieków z drugiej. Można powiedzieć, że grunge na zawsze zdefiniował lata 90., a do tego z wielu względów zmienił historię, nie tylko muzyki, ale powszechną w ogóle.
Muzyka, która wbrew wszystkiemu wciąż jest żywa
Początki tego konkretnego gatunku rockowo-metalowych brzmień sięgają końcówki lat 80., jednak jego szczyt, obecność w mainstreamie to już pierwsze lata kolejnej dekady. Grunge, tak samo, jak z impetem wkroczył na rynek, tak samo głośno i nagle z niego zniknął - jednak czy aby na pewno? Echa tej muzyki, kultury są żywe do dziś, słyszalne w kolejnych podgatunkach, które pojawiły się na rynku na przełomie lat 90. i 2000.
Nowe wydania płyt Nirvany cieszą się ogromnym zainteresowaniem, fani czekają na najnowszy album Pearl Jam czy niewydany materiał Soundgarden, w nagraniach którego brał jeszcze udział Chris Cornell, na rynku nadal bardzo aktywna jest, choć w zmienionym składzie, grupa Alice in Chains, raptem w kwietniu nowy album wydał zespół Mudhoney. Z drugiej strony nie ma już z nami postaci zupełnie kluczowych dla grunge’u: Kurt Cobain, Chris Cornell, Mark Lanegan.
Echa tej muzyki wciąż pobrzmiewają w świecie popkultury, o grunge’u nie da się zapomnieć, ciężko też nie docenić wpływu, jaki ten wywarł na muzykę, ale też szerzej - społeczeństwo, modę, a nawet politykę. Grunge nadal fascynuje, a z jego historii wciąż można wyciągnąć coś ważnego, interesującego, a dowodem na to jest najnowsza pozycja Piotra Jagielskiego.
Polecany artykuł:
Historia grunge’u przedstawiona w sposób nie do końca oczywisty
22 listopada nakładem Wydawnictwa Czarne, w ramach kultowej już serii amerykańskiej, ukazuje się książka Piotra Jagielskiego, zatytułowana “Grunge. Bękarty z Seattle”. Dziennikarz, autor książek, m.in. świetnej “Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie”, zdecydował się tym razem zanurzyć w brzmieniu nieco ostrzejszym, ale także mającym szczególny związek z Ameryką, tamtejszą rzeczywistością, pewnym określonym momentem w historii, dzięki któremu ten miał szansę w ogóle się narodzić. Pozycja nie jest długa - liczy sobie nieco ponad trzysta stron, składają się na nią wstęp, dwie części, podzielone na podrozdziały, podziękowania, bibliografia i trochę zdjęć. Tych jest niewiele, ale jeśli już się pojawiają, to te szczególne, już dobrze znane, same w sobie cieszące się statusem kultowych.
ZOBACZ TAKŻE: Alice in Chains - fakty o albumie 'Dirt'
W książce Piotr Jagielski dosłownie opowiada historię grunge’u, cofając się na pierwszych stronach do samych początków, do korzeni, próbując chociażby ustalić pochodzenie nazwy. Kolejne podrozdziały książki to następne etapy narodzin, pierwszych prób, wybuchu, aż w końcu nagłej śmierci grunge’u. Niech jednak Ci, którzy spodziewają się nudnej, niemal historycznej monografii nie dają się zmylić.
Polecany artykuł:
Autorytety za przewodnika
Autor wykonał kolosalną i imponującą pracę, nawiązując kontakty z osobami zupełnie kluczowymi dla grunge’u, postaciami, które aktywnie uczestniczyły w narodzinach tego ruchu, którymi swego czasu interesował się cały rynek. Postacią niejako kluczową, będącą, w moich oczach, niepisanym narratorem całej tej historii, jest Mark Arm - współzałożyciel Green River, wciąż lider Mudhoney. To rozmowy z nim są kluczowe dla czytelnika, śledzącego kolejne etapy “gorączki grunge’u”. Tych postaci i wypowiedzi jest tu więcej - Bruce Pavitt, współzałożyciel słynnej wytwórni Sub Pop, będącej zupełnie szczególną dla całego tego brzmienia, legendarny fotograf Charles Peterson, który uwieczniał momenty kluczowe dla sceny Seattle, czy Kim Thayil, gitarzysta Soundgarden. To chociażby oni mówią o grunge’u, komentują różne plotki na jego temat, o które pyta ich autor. Wszystko poznajemy więc u źródeł, z których Jagielski tworzy zupełnie fascynującą, a przy tym zwartą, napisanym dobrym, publicystycznym językiem opowieść. Z jednej strony słuchacz, wielbiciel gitarowego brzmienia będzie te fakty raczej dobrze znał, z drugiej zebranie ich wszystkich w jednym miejscu, umożliwia zupełnie inny odbiór. Ciężko nie zwrócić uwagi na ogrom roboty, jakiej podjął się autor - wywiady to jedno, ale do tego dochodzi, bardzo dobrze zauważalna, znajomość licznych książek, filmów dokumentalnych, zapisów koncertów, artykułów, z których ten wyciąga wszystko to, co najważniejsze, kluczowe.
Nie tylko Nirvana
Oczywiście, że Nirvany jest tu dużo - dziś już raczej nie da się zaprzeczyć temu, że to ona rozpoczęła inwazję grunge’u w mainstreamie. Historia tej muzykiu jest jednak opowiedziana w tej książce, moim zdaniem, chronologicznie, stąd w pewnym momencie mamy zwrot niemal jedynie na Green River, następnie Soundgarden, Screaming Trees, ale też duże zwrócenie uwagi na wytwórnię Sub Pop, jej założycieli. Można odnieść wrażenie, że wszystko to jest momentami jedynie tknięte, może czuć niedosyt - nie dałoby się jednak myślę o każdej tej grupie, momencie, pisać bardzo, bardzo dogłębnie, nie taki jest cel tej książki.
Na tym skupia się przede wszystkim pierwsza część książki, druga to już ten moment, gdy na punkcie grunge’u, przede wszystkim pod postacią Nirvany, oszalał praktycznie cały świat. Ta część różni się od pierwszej dużo większych zwróceniem uwagi na okoliczności społeczno-polityczno-kulturowe, na które natrafił grunge, na które miał wpływ i które zmieniał - bądź starał się to robić. Mamy opowieści o Prezydentach, kampaniach politycznych, zwrocie w modzie, podejściu mediów, a więc tym szczególnie płaskim podejściu do grunge'u, niechęci Kurta, Chrisa i Eddiego Veddera do sławy, sporo jest też o samych podziałach wewnątrz sceny w Seattle, co jest szczególnie interesujące i nie wybrzmiewa tak często, gdy mówi się o grunge’u. Opisy te zestawione są ze specyfiką miejsca, jakim było wtedy Seattle i zwróceniem uwagi, jak popularność muzyki z tego regionu wpłynęła także na jego rozwój - bo gdzie przecież i kiedy taki Jeff Bezos założył Amazona? Nie wiecie? Piotr Jagielski o tym wszystkim pisze. Bo grunge to muzyka, to jasne, ale taka, która okazała się być społecznie pod wieloma aspektami ważna.
Kierujemy się więc od samych korzeni, przez początki, narodziny, aż do mainstreamu i wielki schyłek. Obawiałam się tego, że to opowieść o Nirvanie i Kurcie Cobainie zdominuje tę historię - tak, wiem, że kluczowe. Tych zespołów z Seattle (i nie tylko - patrz Pearl Jam) było jednak więcej i jestem szczególnie szczęśliwa, że udało mi się dużo więcej dowiedzieć, chociażby o Screaming Trees - kapeli szczególnej dla grunge’u, a dziś, wydaje mi się, zapomnianej.
ZOBACZ TAKŻE: Pearl Jam - ciekawostki o albumie "Ten"
Grunge nigdy nie umrze
Fascynacja grungem pozostanie żywa, wydaje mi się, na zawsze. Książka Piotra Jagielskiego i fakt, że słyszałam o niej od wielu, jeszcze zanim ta miała swoją premierę, to dowód na to, że ludzie dziś wciąż słysząc to słowo czują jakiś dreszczyk, podekscytowanie. Śmiało stwierdzam, że “Grunge. Bękarty z Seattle” to pozycja obowiązkowa - dla fanów grunge’u, tzw. “Wielkiej Czwórki”, wielbicieli ciężkich brzmień i muzyki, a szczególnie jej historii, popkultury czy kultury amerykańskiej w ogóle. Autor stworzył historię, którą czyta się jak dobrą powieść, taką ze zwrotami akcji i niemal szekspirowskim zakończeniem. Z pewnością będę do tej książki wracać, staje się ona dla mnie jednym z ważniejszych źródeł wiedzy o całym tym ruchu, do tego opartym na jak najbardziej rzetelnych materiałach - szczególnie cenne są te wywiady! Seria amerykańska Wydawnictwa Czarne to już klasyk, a wszystkie pozycje, które ją tworzą, są zupełnie szczególne - “Grunge. Bękarty z Seattle” jak najbardziej również.