Początek nowego stulecia nie był najlepszy dla Metalliki. Fani i opinia publiczna kpiły z zespołu, który zdecydował się zawalczyć o swoje prawa autorskie i wejść na ścieżkę prawną z Napsterem. Choć Lars Ulrich, wskazywany jako główny pomysłodawca pozwu, próbował podchodzić do całej sytuacji z humorem (MTV VMA 2000), to na nic się to nie zdało.
Dalej było tylko gorzej. W styczniu 2001 roku media na całym świecie podały informację o odejściu z formacji Jasona Newsteda. Basista dołączył do Metalliki w 1986 roku, zastępując tragicznie zmarłego Cliffa Burtona. Stało się to na chwilę przed wejściem grupy do studia. Prace nagraniowe nowego wydawnictwa i tak się rozpoczęły, a odbywały się one pod czujnym okiem kamer. Joe Berlinger i Bruce Sinofsky tworzyli film dokumentalny o grupie - wtedy nikt się nie spodziewał, że stworzą obraz rozkładu, będącego równocześnie nowym początkiem.
Co dalej?
Odejście Newsteda, zła passa medialna, a do tego wewnętrzne napięcia i walka muzyków z własnymi demonami. Sesje nagraniowe, ponownie z udziałem Boba Rocka, który tym razem wziął na siebie także rolę basisty, jeszcze na dobre się nie rozpoczęły, gdy James Hetfield w pewnym momencie... zniknął. Muzyk od lat miał problemy, szczególnie z alkoholem, co przekładało się nie tylko na jego formę, ale także sytuację w rodzinie. W końcu, postawiony pod murem, artysta udał się na odwyk. Problem polegał na tym, że nie poinformował o tym swoich współpracowników. Kirk Hammett i Lars nie wiedzieli na czym stoją, Ulrich nie kryje w dokumencie Some Kind of Monster, że był przekonany, że dojdzie do rozpadu. W Metallice działo się tak źle, że stałym członkiem ekipy został terapeuta Phil Towle. Choć grupa miała już jakiś materiał, nikt nawet nie próbował ukrywać, że nie jest on najlepszy.
James wrócił w grudniu 2001 roku, warunki odwyku zakładały jednak, że może on przebywać w studiu jedynie od 12:00 do 16:00, co rodziło kolejne napięcia, do tego wokalista nie był już tak bardzo przekonany, co do obecności ekipy filmowej. Można powiedzieć, że nagrania zostały na dobre wznowione dopiero w maju 2002 roku, a zakończono je w kwietniu kolejnego roku.
Teraz już musi być dobrze
Jeszcze w trakcie nagrań zdecydowano, że Metallika musi mieć basistę, kogoś, z kim będzie występować na trasie i kto będzie brał udział w promocji całej płyty. Ostatecznie w wyniku przesłuchań James, Kirk i Lars decydują, że to Robert Trujillo, muzyk znany m.in. z Suicidal Tendencies i pracy z Ozzym Osbournem najbardziej pasuje do Metalliki.
Ostatecznie ustalono, że nowy, ósmy album studyjny legendy thrash metalu zostanie wydany pod tytułem St. Anger. Światowa premiera miała miejsce 5 czerwca 2003 roku a Metallica natychmiast znalazła się na językach wszystkich. Płyta spotkała się z bardzo skrajnym przyjęciem, z przewagą tych negatywnych recenzji i komentarzy. Krytykowano brak solówek, chaos, bałagan. Pod największym ostrzałem jednak ponownie znalazł się Lars, a konkretnie jego partie perkusji. Do dziś mówi się, że są one zbyt surowe, zagrane nie w rytmie - no i ten werbel.
Polecany artykuł:
Droga do uzdrowienia
Pomimo negatywnych głosów, wydawnictwo osiągnęło ogromny sukces komercyjny. St. Anger zadebiutował na pierwszym miejscu amerykańskiego Billboardu i w czternastu innych krajach, dotarł także do pozycji trzeciej w Wielkiej Brytanii. Trasa koncertowa, promująca płytę, pierwsza z udziałem nowego basisty, przyciągnęła tłumy.
St. Anger ukazał się ponad dwadzieścia lat temu. Z tak dużej perspektywy czasowej, znając kontekst i to, co działo się w Metallice w kolejnych latach, można stwierdzić jasno - taki album musiał powstać. Szczery, surowy, brudny, niemal zły, ale przy tym także prawdziwy i w pełni oddający obraz upadku, jaki miał miejsce w tym czasie w Metallice. St. Anger to najlepszy wyraz konfliktów, bólu, niepokoju, ale równocześnie coś w rodzaju przełomu, punktu pomiędzy dawnym zespołem, a jego nowym wydaniem, który zdobywa sceny na cały świecie do dziś. Ósma płyta studyjna Metalliki to pewien etap, który nie mógł zabrzmieć inaczej w obliczy tych wszystkich zmian i trudności. Dziś może, z perspektywy czasu, nadal brzmi on nie tak dobrze, jak inne projekty legendy, budzi kontrowersje, jest obiektem komentarzy i dzieli fanów, nie da się jednak o nim zapomnieć. Wiele jednak może powiedzieć fakt, iż na trwającej obecnie "M72 World Tour", na której zespół promuje swój najnowszy album, 72 Seasons, do tej pory nie pojawił się żaden numer z St. Anger...