Zespół Mona Polaski powstał całkiem niedawno, w 2018 roku w Łodzi. Pięć lat na rynku? To prawie nic. Formacja wydała swój debiutancki album, zatytułowany “Folklor” już rok po założeniu. Wydawnictwo zostało dobrze przyjęte przez krytyków, słuchając go jednak teraz, po czterech latach, nie da się nie wyłapać, że Panowie tak naprawdę dopiero szukali swojej drogi, ucząc się tworzenia, nagrywania i tego, czego właściwie rodzima scena oczekuje, a co oni sami są w stanie jej dać.
Powrót do lat 80. i 90.
Pomimo tytułu, już “Folklor” dał do zrozumienia, że zespół ulokował swoją stylistykę gdzieś na przełomie lat 80. i 90., celując w brzmienie post-punku, nowej fali i rocka alternatywnego. Najnowszy album daje temu wyraz jeszcze mocniej, co zasygnalizował już pierwszy singiel, czyli “Wracam do siebie”, jego śladem zaś podążyły kolejne - “Kolejny ostatni raz”, “Świeć”, “Pasujesz, który zapowiedział wydawnictwo, i “Przystanek Alaska”. Ostatecznie projekt został przewrotnie zatytułowany “Oryginał” i ukazał się, dość nietypowo, w środę 19 kwietnia.
Klimat nowej fali
Już przyciągająca uwagę okłada w odcieniu jaskrawej czerwieni, z przypominającym połączone sprężynki symbolem i dopiskiem “oryginalny album zespołu” sugeruje coś nowego w historii Mony Polaski - w porównaniu do “Folkloru” tak się rzeczywiście dzieje.
Całość otwiera najnowszy singiel, czyli przebojowy “Przystanek Alaska”, którego już pierwsze dźwięki i sposób modulowania wokalu do złudzenia przypominają “Just Like Heaven” The Cure. Klimat tej legendy brytyjskiej nowej fali jest obecny w każdym utworze, które złożyły się na “Oryginał”, szczególnie, jeśli zwrócimy uwagę na brzmienie syntezatorów. Bardzo przyjemnie słucha się dziś takiej muzyki, tak mocno zakorzenionej w tych najlepszych wzorcach. W pewnym momencie w utworze pojawia się warstwa mówiona, niemal rapowana, a rozwiązane to jest rozwinięte w numerze “Świeć”. Rozwiązań, odnoszących się do nowej fali i post punku, ale także spod szyldu Devo, Siouxsie and the Banshees, Savage czy nawet naszej rodzimej Republiki, jest tu dużo więcej, co pokazują numery “Komfortowe czernie”, “Kolejny ostatni raz” czy “Niczyja wina”. Ten ostatni szczególnie zwraca uwagę brzmieniem basu, który wyjątkowo mocno wybrzmiewa w intro. Warto także zwrócić uwagę na tekst i sposób śpiewania, który mi natychmiast przywiódł na myśl wokal Grzegorza Ciechowskiego. Nie przypominam sobie, żebym do tej pory spotkała się z czymś podobnym na polskim rynku.
Melodic punk?
Momentami “Świeć” przywodzi na myśl brzmienie muzyki punk, a wrażenie to będzie powracać, chociażby w singlowym “Wracam do siebie”, który też ma w sobie coś z ballady, ale jeszcze mocniej w “Nic po nas nie widać”. To już nie jest nawet post-punk, to zupełnie inne podejście do gatunku, klasycznego dla końca lat 70. - współczesne, ale jednak dalekie od miałkiego pop punku, który dziś tworzy co drugi artysta w imię mody. Nowoczesność, połączona z klasyką alternatywnego grania, a do tego nie pozbawiona melodyjności - coś jak melodic punk. “Nic po nas nie widać”, to jedna z najcenniejszych i najciekawszych pozycji na płycie. Równie mocno wypada, trzymający się tej stylistyki, zamykający cały album, numer “Pasujesz”.
Polecany artykuł:
Lepiej i gorzej
Na albumie nie brak też i mniej udanych rozwiązań - do takich należy chociażby “Akrobata” z zupełnie niezrozumiałym dla mnie refrenem, choć ciekawym użyciem syntezatorów, który jednak ginie w ogólnym choasie całości.
“Oryginał” ma dwie zasadnicze wady, które ściśle się ze sobą łączą. Album nie jest dobrze wyprodukowany - w niemal każdym utworze czuć brak wyważenia - w jednych słuchać zbyt głośno muzykę, na rzecz wokalu, który niemal ginie w tle (jak chociażby w refrenie “Akrobaty”), w innych zaś muzyka staje się niemal nic nieznaczącym dodatkiem, na rzecz zbyt podkreślonego wokalu. Kolejny problem, będący również efektem przyjętej taktyki produkcji i miksu, jest sposób brzmienia wokalu - momentami jest on zupełnie zniekształcony i na nic zda się tłumaczenie “taki miał być efekt, to specjalnie”, gdyż najzwyczajniej w świecie nie brzmi to dobrze. Jest to o tyle ciekawe, że podobną kwestię wyłapałam już na “Folklorze” - rzecz do zastanowienia się na następnym wydawnictwie. Zabrakło mi tu także większej różnorodności, w postaci chociażby ballady, by móc sprawdzić zespół z nieco innej strony.
Stan polskiej sceny - bardzo dobry!
Patrząc jednak na “Oryginał” jako całość - mamy do czynienia ze zwartym i przemyślanym, pod względem tekstowym i wpływowym, albumem, który jest jednak jakimś powiewem świeżości na polskiej scenie. Wrócili Panowie z Depeche Mode, zespół The Cure ściąga na swoje koncerty na całym świecie rzesze fanów - muzyka nowej fali i post-punk zdają się w jakimś stopniu wracać, może warto, by więcej grup postanowiło iść tą ścieżką, co Mona Polaski? Jako słuchacze potrzebujemy większej ilości podróży do muzycznych lat 80. i 90.