Millie Jackson nazywana często bywa „matką hip-hopu”. Na scenie występowała od wczesnych lat 60-tych, jej gatunkiem był soul, funk i r&b. To jednak nie wszystko. Znakiem rozpoznawczym Millie było to, że oprócz śpiewania w jej muzyce bardzo wiele miejsca zajmowało słowo mówione. Podczas, gdy muzycy grali nastrojowe podkłady wokalistka wygłaszała ostre i cięte wystąpienia, które można swobodnie porównać do stand-up comedy. Posłuchajcie choćby jej wywodu na temat miłości: „Love stinks”
Millie nigdy nie lubiła przebierać w słowach. Głośno mówiła o seksie w czasach, gdy jeszcze wywoływało to pąsy wśród wielu słuchaczy i słuchaczek. W Polsce zapewne i dzisiaj mogłaby uchodzić za zbyt ostrą. Okładka jej płyty „Back to the shit” miał być tego wyrazem. Płyta została wydana w 1989 roku. Jej wcześniejsze dwa albumy to lekki pop i soul połączony z jej mocnym głosem. Może przypominać stylistycznie niektóre nagrania Tiny Turner, dobrze komponuje się Barrym White. Nastrojowo, zmysłowo.
Najwyraźniej Millie nie czuła się najlepiej w takiej ugrzecznionej stylistyce i dlatego postanowiła wrócić do „starego g*wna”, w którym czuła się najlepiej. Przepełniona energią muzyka połączona z niewyparzonym językiem i ostrym charakterem znów miała się stać głównym narzędziem pracy gwiazdy. Do końca kariery nie rezygnowała ze swojego pazura. Z jednej strony trudno jest nie czuć do niej szacunku za wierność sobie, z drugiej prawdopodobnie właśnie to przeszkodziło jej w karierze podobnej do tej jaką miała na przykład Tina Turner. Zobaczcie sami, jakim Jackson była żywiołem na scenie.
Co ciekawe, okładkę w estetyce toaletowej miała także znana polska gwiazda. Ramona Rey, bo o niej mowa, swój debiutancki album ozdobiła okładką ze zdjęciem przedstawiającym artystkę na sedesie. Jest to jednak inny zabieg niż w przypadku Jackson. Sedes został wyrwany z kontekstu (a raczej z łazienki), nie posiada rezerwuaru i spłuczki, a otoczenie wokalistki także nie jest naturalnym ekosystem białego montażu. Tak jak w przypadku „Back to the shit” jesteśmy w stanie odczytać przekaz stojący za okładką i tytułem (niezależnie od jego poziomu wysublimowania) to w przypadku Ramony Rey pozostajemy bez odpowiedzi i interpretacji. Może z czasem poznamy tę tajemnicę.
Polecany artykuł: