Najwspanialsza celebracja muzycznej legendy. Depeche Mode zagrali na Stadionie Narodowym w Warszawie [RELACJA]

i

Autor: WIXTRÖM PETER/Aftonbladet/Shutterstock/Rex Features/East News Najwspanialsza celebracja muzycznej legendy. Depeche Mode - relacja z warszawskiego koncertu zespołu

relacja z koncertu

Najwspanialsza celebracja muzycznej legendy. Relacja z koncertu Depeche Mode na Stadionie Narodowym w Warszawie

Początek sierpnia 2023 roku dla wszystkich rodzimych fanów oznaczał jedno - wyczekiwany powrót Depeche Mode do Polski. Grupa postanowiła zaprezentować się nam w nowym, można powiedzieć odrodzonym, wydaniu, w ramach promocji bestsellerowego “Memento Mori”. Warszawski występ za nami i jedno jest pewno - Dave Gahan i Martin Gore są w genialnej formie i serwują swoim fanom pokazy, których nie da się zapomnieć.

Serca wszystkich fanów Depeche Mode dosłownie pękły, gdy 26 maja 2022 roku w oficjalnych social mediach formacji pojawiło się druzgocące oświadczenie. Dave Gahan i Martin Gore przekazali światu tragiczną informację o śmierci współzałożyciela zespołu, osoby, która dosłownie była jego duszą, Andy’ego Fletchera. Muzyk zmarł nagle w wieku 60 lat w wyniku rozwarstwienia aorty. Choć przez te ponad czterdzieści lat dochodziło już do znaczących zmian w składzie grupy, to wydawało się, że ta trójka jest nierozłączna i zawsze będzie działać wyłącznie razem. Przyszłość Depeche Mode stanęła więc pod znakiem zapytania i wydawało się, że fani przyjmą informację nawet o końcu jej działalności. W sierpniu jednak Dave i Martin zamieścili wspólne zdjęcie ze studia i dali jasno do zrozumienia - działamy dalej. Dwa miesiące później wielbiciele legendy z całego świata śledzili konferencję prasową, na której Panowie oficjalnie zapowiedzieli monumentalną, światową trasę “Memento Mori World Tour”, a także nowy, pierwszy od sześciu lat album studyjny.

Pamiętaj o śmierci, ale też ciesz się życiem!

Już pierwsza zapowiedź “Memento Mori” okazała się być strzałem w dziesiątkę. Utwór “Ghosts Again” natychmiast zachwycił fanów i powoli wyrasta na jeden z klasyków Depeche Mode. Premiera wyczekiwanego projektu zamieniła się w wielki sukces Dave’a, Martina i ich współpracowników. “Memento Mori” zadebiutował na drugim miejscu w Wielkiej Brytanii, dotarł także do 15. pozycji w Stanach Zjednoczonych, zgodnie wskazywany jest przez krytyków jako jedno z najlepszych wydawnictw tego roku. Album cieszy się ogromnym uznaniem i popularnością w Polsce, o czym najlepiej świadczą jego wyniki sprzedażowe. Apetyt na koncerty wzrósł, na szczęście już w marcu było jasne, że grupa zawita do naszego kraju na dwa występy - 2 sierpnia w Warszawie i 4 sierpnia w Krakowie. Trasa wystartowała na dzień przed premierą “Memento Mori”, było więc mniej więcej wiadomo, czego można się spodziewać, swoje wiedzieli już także Ci, którzy na przykład oglądali transmitowany na żywo pokaz zespołu na Primavera Sound w czerwcu tego roku. Oglądać nagrania, czy nawet transmisję na żywo to jedno, jednak przeżyć to wszystko na własnej skórze, to coś zupełnie innego.

ZOBACZ TAKŻE: "Memento Mori" - recenzja

Depeche Mode - przełomowe single zespołu / Eska Rock

Pokładamy w nich spore nadzieje!

Całe wydarzenie rozpoczęło się oczywiście od supportu. Na tej obecnej europejskiej części trasy, Depeche Mode wspiera niezwykle interesująca formacja Hope. Zespół pochodzi z Niemiec, a w jego skład wchodzą Christine Börsch-Supan, Fabian Hönes, Martin Knorz i  Phillip Staffa. Grupa w 2017 roku wydała swój debiutancki album, zatytułowany po prostu eponimem i już pierwszy jego odsłuch wyraźnie wskazuje, dlaczego Dave i Martin postawili właśnie na Hope. Grupa zachwyca wspaniałym, post-punkowym brzmieniem z elementami industrialu, a to wszystko opatrzone intymnością, a przy tym niesamowitą mocą. Nie trzeba długo słuchać muzyki Hope, by przekonać się, że będą świetnie brzmieć na żywo. Tak oczywiście jest! Formacja jest dosłownie stworzona na sceny, a wokal Christine na żywo jest czymś niesamowicie hipnotyzującym, od czego dosłownie nie można się oderwać. Hope zaprezentowali krótki, ale przy tym zwarty i reprezentujący ich w najlepszy możliwy sposób set, na który trafiły m.in. uwielbiane przeze mnie “Raw”, przebojowy, mocny “Kingdom” oraz najnowszy, prezentujący nieco inne, bardziej minimalistyczne oblicze zespołu, “Osmosis”. Magia, wspaniały pokaz, jestem zdania, że Hope zasługują na solowy, klubowy koncert w naszym kraju, na którym mogłaby powstać jeszcze bardziej klimatyczna, wciągająca atmosfera.

Mroczna celebracja życia pokryta blaskiem

Główna gwiazda pojawiła się na scenie dokładnie o 20:50 i już pierwsze dźwięki “My Cosmos Is Mine” sprawiły, że publiczność dała się porwać, a emocje sięgnęły zenitu, gdy na scenie pojawili się Dave i Martin z zespołem - Christianem Eignerem i Peterem Gordeno. Nie powinno to raczej nikogo dziwić - Depeche Mode mają bardzo dużą i bardzo przywiązaną społeczność fanów w Polsce. Po dwóch pierwszych kawałkach, singlowych “My Cosmos Is Mine” - bardziej w formie intro - i przepięknym na żywo “Wagging Tongue” z najnowszej płyty, przyszedł czas na klasyki klasyków - “Walking In My Shoes” to jeden z moich totalnych faworytów z repertuaru Depechów, jeszcze bardziej emocjonalny i mocny na żywo, a wraz z następującym tuż po nim na setliście “It’s No Good” daje zupełnie niesamowite połączenie. Pochylmy się chwilę nad samą setlistą - myślę, że jest dobrana w szczególnie interesujący sposób, by jak najbardziej i najlepiej odbijać się od świata “Memento Mori” i stale wokół niego krążyć. Poza oczywistymi wyborami, klasykami klasyków z tych najsłynniejszych płyt: “Songs of Faith and Devotion” i “Violator” nie brak utworów z ery “Ultra”, tych nowych płyt, jak “Playing the Angel” czy “Sounds of the Universe” a nawet tych z samych początków z debiutanckim “Speak & Spell” na czele. Trochę razi brak kompozycji, chociażby z “Delta Machine” i jednak ja postawiłabym na dużo większe odkrywanie kultowego “Black Celebration” - muzycznie i stylistycznie tak pasującego do klimatu “Memento Mori”. Na dłuższą metę setlista jest jednak wspaniała, a wykonania na żywo takich klasyków, jak “Sister of Night” czy, osobiście mojego ukochanego, “Stripped” to czysta magia, genialne muzyczne widowisko.

Wszystko to w oparach wspaniałej, pozytywnej energii, mocy, która tak udzielała się wszystkim od Dave’a, Martina i zespołu, którzy co i rusz zagadywali do fanów, głównie krótkim "dziękuję", czy zawołaniami w trakcie koncertów. Gahan przy tym chętnie obcował z publicznością pod samą sceną - jednemu z fanów nawet na chwilę przekazał mikrofon! Piękna, choć niezwykle prosta aranżacja sceny z tym wybijającym się i górującym nad grupą ogromnym “M”, za którym wyświetlane były nagrania z kamery i fotosy, wspaniali główni artyści, od których dosłownie bił blask muzycznej mocy, ale też pewnej dozy powagi i dojrzałości - wszystko to pamiętajmy dzieje się pod hasłem “Memento Mori”. Choć nie można było o nim zapomnieć , to jednak całość stanowiła najwspanialszą na świecie celebrację artystycznego życia.

Moje wyzwolenie nadejdzie wkrótce

Pokaz obfitował we wspaniałe momenty, kluczowych było co najmniej kilka. Po pierwsze, Dave. Muzyk skończył w tym roku 61 lat, a jego forma dosłownie poraża! Nie zawiedli się Ci, którzy tak wyczekiwali na jego charakterystyczne tańce, te legendarne kocie ruchy. Wulkan energii, który przy okazji ani na chwilę nie przestał genialnie brzmieć - ten wokal! Gahan to żywa legenda, wspaniały artysta, genialny performer, sceniczne zwierzę, od którego nie można oderwać wzroku, do tego dwa razy zmienił odzienie. Martin wcale nie pozostawał z tyłu! Jego genialne wykonania, tak bardzo zmysłowych “A Question of Lust” i akustycznej wersji kultowego “Strangelove”, to dla mnie najmocniejsze momenty całego występu! Gore nawet nie musi się starać, by udowadniać, że nie na darmo od lat mówi się właśnie o nim, jako o liderze Depeche Mode. To on prowadził zespół, nadawał rytm, a przy tym też śpiewał. Patrząc się na nich, słuchając kolejnych klasyków w ich wykonaniu, można momentami czuć coś w rodzaju wewnętrznego oczyszczenia, wyzwolenia (że tak nawiążę do “Waiting for the Night”, które także wybrzmiało tego wieczoru, rozpoczynając bis), a punktem kulminacyjnym był utwór, który zasugerował, że powoli zbliżamy się do końca setlisty i zmierzamy do bisów - dedykowany Andy’emu, jego ukochany “World In My Eyes”. Chociaż może się to wydawać śmieszne, gardło samo zaczęło się zaciskać, gdy jego zdjęcie pojawiło się na ekranie, gdy Dave wykonywał dłońmi charakterystyczny gest z okładki singla. W trakcie wykonywania “World In My Eyes” publika z górnych trybun próbowała ułożyć za pomocą latarek z telefonu słowo “Fletch”. Choć się to nie do końca udało, zespół zauważył i docenił ten gest. Ukoronowaniem tych wszystkich emocji stał się najsłynniejszy przebój Depechów - napiszę jedno - dosłownie każdy powinien, choć raz w swoim życiu, usłyszeć na żywo “Enjoy the Silence” - emocje nie do opisania, swoiste katharsis.

“Jeszcze nie! Jeszcze grają!”

Panowie zostawili sobie na bis kompozycje, które zamiast publikę uspokoić i przygotować do pożegnania, tylko ją ostatecznie rozpaliły! Kto nie tańczył do “Just Can't Get Enough”, a następnie nie bujał się do “Never Let Me Down Again”  ten gapa! Do tego wszystkiego Martin, krzyczący do publiczności po polsku “Jeszcze nie! Jeszcze grają!”. Zamykający cały koncert genialny “Personal Jesus”, który rozpoczął się jako ostra, prawdziwa rockowa kompozycja, tylko wszystkich jeszcze bardziej pobudził, a publiczność ani myślała o opuszczeniu Narodowego. No właśnie, on. Jak poradził sobie pod względem nagłośnienia? Głosy w tej sprawie znów, jak zwykle, najpewniej będą podzielone, gdyż coraz bardziej przekonuję się, że wszystko zależy od tego, kto z jakiego miejsca podziwiał koncert. Tym razem zdecydowałam się na płytę i niestety, teraz stwierdzam, że Stadion nie podołał mocy Depeche Mode. Choć na supporcie wydawało się, że będzie powtórka z Red Hot Chili Peppers, tak się nie stało. Przez większość koncertu dźwięk się mocno rozmywał, co jednak miało wpływ na odbiór całej muzyki. Ale cóż, jak piszę, tu punkt widzenia zależeć będzie od punktu siedzenia. My sami, jako publika, musimy się więc chyba pogodzić z tym, jako to wygląda i metodą prób i błędów znaleźć dla siebie te najbardziej dogodne, pod każdym względem, szczególnie tym nagłośnieniowym, miejsce.

Celebracja wciąż trwa!

Depeche Mode tak szybko nie zejdą ze sceny i szczerze wątpię, czy rację mają Ci, którzy są zdania, że “Memento Mori” to rozłożone w czasie pożegnanie z fanami i z rozdziałem, zatytułowanym “Depeche Mode” w ogóle. Panowie zdają się mieć w sobie jeszcze masę energii i chęci do dalszego działania, a zainteresowanie ich muzyką i koncertami pokazują wyraźnie, iż jest na to ogromne zapotrzebowanie. Za chwilę Kraków, w lutym za to Dave i Martin z zespołem na dwa dni zawładną łódzką Atlas Areną i już zazdrościmy - i mocno polecamy! - tym, którzy będą na miejscu. Widowisko w ramach “Memento Mori World Tour” to wspaniała muzyczna celebracja legendy muzyki, od samego początku nie dającej się wpisać w żadne konkretne gatunkowe ramy. To dlatego na koncertach Depeche Mode można spotkać wszystkich, fanów różnej muzyki - i to jest właśnie jedna z najpiękniejszych rzeczy w tym zespole. Formacja już jest legendą, a z biegiem lat tylko udowadnia, jak ważna jest w tym świeci

Sprawdź fakty o albumie "Music for the Masses"!