2 stycznia Mikkey Dee zamieścił na swoim oficjalnym koncie w mediach społecznościowych oświadczenie, które natychmiast przyciągnęło uwagę świata. Perkusista poinformował, że za nim niezwykle ciężki czas, który przyszło mu spędzić w szpitalu. Tak z posta, jak i z wywiadu muzyka dla magazynu "Aftonbladet" wynika, że Dee na początku grudnia skręcił sobie kostkę, jednak z pozoru niegroźny uraz spowodował u niego ranę, która nie mogła się prawidłowo zagoić, w wyniku czego muzyk wylądował w szpitalu. Tam okazało się, że bębniarz ma sepsę i konieczne okazało się przeprowadzenie u niego aż trzech operacji.
Mikkey spędził w placówce łącznie trzy tygodnie, do domu wrócił dopiero w okolicach nowego roku i wtedy też zdecydował się zwrócić do fanów, którzy zastanawiali się, z czego wynikała jego nieobecność w przestrzeni publicznej w ostatnich tygodniach. Dee na końcu oświadczenia wyraźnie dodał, że jest w domu, dochodzi do siebie tak, by już 27 lutego dołączył do zespołu Scorpions w ramach rezydencji w Las Vegas.
To koniec gry w Scorpionsach?
Mimo oświadczenia w sieci aż zaroiło się od pogłosek, jakoby było jasne, że Dee nie da rady tak szybko wyzdrowieć, w związku z czym zdecydował się odejść z zespołu, a ten poszukuje już nowego perkusisty, z którym miałaby zagrać nie tylko w Las Vegas, ale też na tegorocznych koncertach w ramach sześćdziesięciolecia.
Głos w tej sprawie postanowił zabrać sam zainteresowany. Mikkey wrzucił post na swoje sociale, w którym otwarcie nazywa tego typu informacje nieprawdziwymi. Perkusista dobitnie daje do zrozumienia i zaznacza, że wszelkie aktualne i prawdziwe informacje, szczególnie tak dużej wagi, w pierwszej kolejności trafią na jego oficjalną stronę internetową.
Przypominamy, że Mikkey Dee dołączył do Scorpions w 2016 roku, rok po śmierci Lemmy'ego Kilmistera, a więc również zakończeniu działalności przez Motörhead. Na ten moment perkusista miał okazję zagrać na jednej płycie formacji, Rock Believer z 2022 roku.