Will Hermes wnikliwie opisuje błyskotliwy i kontrowersyjny dialog, jaki Lou Reed przez długie lata prowadził z fanami, krytykami, innymi artystami, rozmaitymi postaciami nowojorskiego półświatka, a przede wszystkim z samym sobą. Dzięki książce poznajemy kulisy jego złożonych relacji z Davidem Bowiem, Andym Warholem, Johnem Cale’em i Laurie Anderson.
Spisując losy Lou Reeda – od dzieciństwa spędzonego na Long Island, przez pomieszkiwanie w nędznych klitkach bez ciepłej wody na Lower East Side, aż do osiągnięcia upragnionego statusu gwiazdy – autor równolegle opowiada o drugim, nie mniej ważnym bohaterze książki, Nowym Jorku drugiej połowy XX wieku.
Will Hermes, jako pierwszy biograf mający dostęp do słynnego archiwum Reeda w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej, łączy znalezione wśród bogatych zbiorów materiały i świadectwa z dziesiątkami przeprowadzonych wywiadów z ludźmi, którzy osobiście znali „króla Nowego Jorku”. W rezultacie otrzymujemy pełen obraz prawdziwego Lou Reeda: pioniera w pisaniu o seksualności, również tej ukrytej, zaangażowanego artysty, który z równym zapałem eksplorował hałas, jak i dążył do subtelnego piękna, i w końcu – niespokojnego i pełnego emocji człowieka, który dzięki swojej wytrwałości i uporowi na zawsze zapisał się w historii popkultury.
Opis wydawcy.
Przedpremierowe fragmenty książki!
W książce pojawia się oczywiście temat płyty, która w chwili premiery wzbudziła dyskusje na całym świecie. Mowa oczywiście o słynnej Lulu, nad którą Lou Reed pracował z Metallicą! Płyta wzbudziła ogromne kontrowersje i spotkała się z niezwykle ostrym przyjęciem w świecie muzyki. Specjalnie dla Was prezentujemy poniżej przedpremierowe fragmenty książki Lou Reed. Król Nowego Jorku, opisujące właśnie współpracę, która na zawsze zapisała się w kulturze.
Reed w końcu faktycznie wymyślił – jak to obiecywał w Australii – coś „naprawdę zdumiewającego”. Pomysł na nowy album – autorską wizję sztuk Franka Wedekinda, których główną bohaterką jest Lulu – był pochodną trzeciego z jego projektów realizowanych z Robertem Wilsonem. [...] Historia Lulu była oczywistym wyborem dla Wilsona, cenionego przez niemiecką publiczność. Idealnie pasowała też do Reeda, który wcześniej wystąpił w filmie Paula Austera Lulu na moście. Nie bez znaczenia mógł być również fakt, że w kręgach The Factory nazywano go niegdyś „Lulu”.
Lou zabrał się za pisanie. W tym czasie na zdrowiu podupadła również jego terierka Lolabelle, która zachorowała na raka trzustki. Reed i Anderson intensywnie się nią opiekowali, stosując coraz to bardziej skomplikowane metody leczenia (przez pewien czas trzymali ją nawet pod namiotem tlenowym). Zestresowany tym wszystkim i z pewnością sfrustrowany własnymi problemami zdrowotnymi Reed stworzył ekstremalną muzykę, na przemian wściekłą i czułą. „Przeżywał wtedy trudny okres”, wspominał Wilson. Kompozycje, przechodzące od „agresji i hałasu” do „najcichszego, najłagodniej szego dźwięku, jaki można stworzyć”, swoją intensywnością budziły zachwyt reżysera, który stwierdził: „Te dwie skrajności najlepiej ukazują, kim był Lou”. Premiera Lulu odbyła się 12 kwietnia 2011 roku w Berlinie. Jeszcze w tym samym miesiącu Reed rozpoczął sesję nagraniową w Marin County w Kalifornii z muzykami zespołu Metallica.
Lou Reed i Metallica
Ich współpraca była czymś zaskakującym. Metallica ówcześnie należała do największych zespołów rockowych, wypełniała stadiony na całym świecie. Muzycy dopiero co zakończyli dwuletnią trasę koncertową, która przyniosła im dochód przekraczający dwieście milionów dolarów. Ich maczystowski thrash metal był daleki od estetyki Reeda, lecz z drugiej strony dobrze znane były rozległe zainteresowania muzyczne członków Metalliki i ich skłonność do eksperymentów. Nagrali album z Michaelem Kamenem i The San Francisco Symphony, a przygotowując się do świętowania trzydziestolecia istnienia, zaczęli myśleć o swojej artystycznej spuściźnie. Na koncercie przy okazji ceremonii w The Rock and Roll Hall of Fame zagrali wraz z Reedem dwa covery The Velvet Underground: miażdżącą wersję „White Light/White Heat” oraz „Sweet Jane”. Było jasne, że gitarzysta Metalliki, Kirk Hammett, podobnie jak większość hardrockowych gitarzystów swojego pokolenia, wychował się na płycie Rock’n’Roll Animal. Muzykom tak bardzo podobało się to doświadczenie, że kiedy pojawił się pomysł stworzenia pełnego albumu z piosenkami Lou Reeda, cały zespół był za.
Po jakimś czasie Reed nagle zmienił zdanie i zdecydował, że zamiast tego wolałby z Metalliką nagrać materiał z Lulu. Ta propozycja nikomu nie przypadła do gustu, nawet jego własnemu managementowi. „Do dziś pamiętam, jak bardzo się na mnie wściekł, gdy powiedziałem, że płyta »the best of...« to lepszy pomysł – mówi Tom Sarig. – Odebrał to jako brak szacunku do jego piosenek ze spektaklu”. Po kilku pełnych napięcia dniach Sarig poddał się i poparł pomysł Lou. Metallica miała zastrzeżenia, ale ostatecznie też się zgodziła. Muzycy powitali Reeda w Bay Area po królewsku i stworzyli mu w studio prywatną przestrzeń, którą nazwali „Lou’s Lounge”. Mógł się tam odizolować, ćwiczyć taijiquan, przyjmować lekarstwa lub po prostu uciąć sobie drzemkę, co musiał robić regularnie. Członkowie Metalliki pozwolili Reedowi przejąć inicjatywę – ostatecznie były to jego kompozycje i teksty – spodziewali się jednak, że sami również będą mieli coś do powiedzenia. Poza tym nadal mieli pewne wątpliwości co do samego materiału.
Podczas sesji nagraniowych nie obyło się bez napięć. Według perkusisty Larsa Ulricha w pewnym momencie doszło do różnicy zdań i został wyzwany przez Reeda do pojedynku na pięści, czemu odmówił. Reed wciąż zmagał się z ogromnym bólem i często słabo kontaktował, choć od czasu pobytu w Australii jego stan zdrowia się ustabilizował. Po spędzonych razem tygodniach nadal przekręcał na zwisko frontmana grupy, Jamesa Hetfielda (wymawiał je „Hatfield”). Jako wokalista dążył do maksymalnej swobody wykonawczej. Jak sam to ujął, były to „jednoczesna gra aktorska i śpiewanie”, chociaż zarówno jego styl wokalny, jak i dramatyczny często zdawały się nie pasować do reszty zespołu. Teksty Lulu bywały niekiedy szokujące, nawet jak na standardy Reeda. Partie tytułowej bohaterki odśpiewywał szorstkim, chrapliwym głosem.
Jak na standardy Metalliki sesja trwała bardzo krótko, zaledwie kilka miesięcy. Rzadko kiedy Reed odrzucał materiał nagrany za pierwszym podejściem. Wszelkie wątpliwości dotyczące projektu odsunięto na bok. Dzień przed wydaniem albumu Reed otrzymał tytuł Komandora Orderu Sztuki i Literatury*. Antonin Baudry, radca kulturalny ambasady francuskiej, opisał go w laudacji jako „jednego z najważniejszych amerykańskich pisarzy naszych czasów”. W następstwie tego zaszczytu przyszły reakcje na Lulu w prasie. Były one równie spolaryzowane, co w przypadku płyty Berlin. Opinie krytyków starszego pokolenia były w większości wyważone, lecz przedstawiciele nowej generacji nie mieli żadnych zahamowań. Recenzent Pitchforka przyznał płycie jeden punkt na dziesięć. Pewne jej części uznał za „śmiechu warte”, a całość za „wyczerpująco monotonną”. Internetowe pismo „Consequence of Sound” dało jej ocenę „F” – najgorszą z możliwych – i ogłosiło „kompletną porażką”. Reakcje fanów w sieci wahały się od entuzjazmu, przez zaskoczenie, po odrzucenie.
Nie brakowało recenzji pełnych złośliwości, lecz zdarzały się też bardzo zabawne. Na jednym z wrzuconych do internetu filmików widać kota, który dostaje ataku paniki po tym, jak puszczono mu Lulu. Na innym z napisami podstawianymi pod słynną scenę ataku wściekłości Hitlera w filmie Upadek z 2004 roku Führer wrzeszczy na wieść o nowym projekcie Metalliki: „Jaki, kurwa, Lou Reed? Ta pizda z Velvetów? Ten przedpotopowy worek gówna, nie rozpoznałby metalu, nawet gdyby ten odgryzł mu jego pomarszczonego kutasa!”. Filmik z Hitlerem rozbawił Reeda i Willnera. Jednak po zapoznaniu się z resztą reakcji na Lulu nie było im do śmiechu. Promocyjne spotkania prasowe miewały nerwowy przebieg. Podczas premiery albumu w Nowym Jorku wredne zachowanie Reeda wobec dziennikarzy skłoniło Hetfielda do wyjścia z imprezy. „Rozumiem, że dla jakiegoś trzynastolatka z Cape Girardeau w stanie Missouri to wszystko może się wydawać nieco krindżowe – powiedział Ulrich dziennikarzowi dwumiesięcznika »Spin« – ale dla kogoś wychowanego pod koniec lat sześćdziesiątych w kopenhaskich kręgach artystycznych to zupełnie normalne”. Publicznie muzycy zachwycali się projektem i wychwalali się nawzajem. „To moi duchowi bracia – oświadczył Reed pewnemu dziennikarzowi, mając obok siebie Hetfielda i Ulricha. – Za każdym razem, gdy słucham tej płyty, dziękuję Bogu, że miałem szczęście spotkać tych facetów”.
Książka "Lou Reed. Król Nowego Jorku" trafi do sprzedaży 27 listopada b.r.