James Douglas Morrison urodził się 8 grudnia 1943 roku na Florydzie i już od najmłodszych lat wykazywał zamiłowania artystyczne – swój pierwszy wiersz miał napisać w szkole podstawowej. Studiował na wydziale filmowym na UCLA w Los Angeles, gdzie poznał Raya Manzarka, z którym w 1965 roku założył jedną z najsłynniejszych grup grających rocka psychodelicznego ery hippisowskiej – The Doors. Morrison wniósł do zespołu ogromny talent poetycki i fascynację poezją Blake'a, Baudelaire'a i Rimbauda. Czytywał również Aldousa Huxleya i Céline'a. Choć zespół funkcjonował bardzo krótko jak na realia przemysłu rozrywkowego, niewiele ponad pięć lat, na zawsze zapisał się w historii muzyki rockowej. Po słynnym incydencie w Miami z marca 1969 roku, Jim wraz ze swoją partnerką Pamelą Curson przeniósł się do Paryża. Gdy wydawało się, że w mieście swoich ukochanych twórców literackich odnajdzie wewnętrzny spokój i równowagę, niespodziewanie zmarł w wieku zaledwie 27 lat. Spoczywa w „Zakątku poetów” na paryskim cmentarzu Père-Lachaise, gdzie fani odwiedzają go nieprzerwanie od 1971 roku. Miejsce pochowania artysty stało się więc niejako przestrzenią spotkań jego wielbicieli z różnych stron świata, którzy wspólne rozmyślają o twórczości Morrisona, grają i śpiewają jego najsłynniejsze utwory oraz składają hołd idolowi, pragnąc równocześnie poczuć ducha słynnego muzycznego szamana. Właśnie to ostatnie określenie, używane bardzo często w stosunku do Jima Morrisona, wydaje się być niezwykle interesujące. Nie wobec każdego artysty, czy to z czasów ery hippisowskiej, w której żył i tworzył Morrison, czy ze współczesności stosuje się tak fascynującą, kojarzącą się z magią, wyjątkowością charakterystykę.
"Wstąpił we mnie jego duch"
Już będąc gwiazdą, "Król Jaszczur" bardzo chętnie powtarzał pewną opowieść. Mniej więcej w 1957 roku, w okolicach Albuquerque Jim z rodzicami, jadąc autostradą z Santa Fe, mieli napotkać przewróconą ciężarówkę, zapełnioną rannymi, umierającymi Indianami z Pueblo. Czternastoletni wtedy Jim miał płakać, gdy ujrzał tragiczny widok. Pragnął wyjść z samochodu i pomóc rannym, jednak jego rodzice szybko zabrali go z miejsca wypadku i ruszyli w dalszą drogę. Po latach artysta utrzymywał, że w momencie, gdy udało mu się na chwilę opuścić samochód, pochylił się nad jednym z Indian, który okazał się być szamanem. Mężczyzna zmarł, a jego dusza, według opowieści samego zainteresowanego, wniknęła w jego ciało.
Sceniczny władca tłumów
Prawdziwą duszę szamana Jim ukazywał na scenie. Widać to bardzo dobrze, gdy dokładnie obejrzy się słynne już Live at the Hollywood Bowl z 1968 roku. To tam Jim śpiewa tak, jakby nic innego nie liczyło się zarówno dla niego, jak i dla zgromadzonej publiczności, pali na scenie, wykonuje taniec szamana w trakcie solo Raya Manzarka do Light My Fire, pada zestrzelony gitarą Robby’ego Kriegera i jak opętany wyśpiewuje słowa utworu The Unknow Solider oraz, niczym w transie, wygłasza słynny monolog mordercy podczas wykonywania The End, czym doprowadza fanów do ekstazy. Jim na scenie zadawał się wchodzić w odmienne stany świadomości. To tak, jakby znajdował się w zupełnie innym świecie. Był artystą, a to oznacza, że miał własną wizję rzeczywistości, którą pragnął zgłębić oraz pokazać swym wielbicielom. Był wybrańcem, przez swą poezję i zażywanie środków psychoaktywnych mógł w każdej chwili wejść do innego świata.
Bóg seksu
W kwestii odmienności Jima nie można zapominać o seksualności. Aspekt niemoralności, seksualnej dewiacji jest bardzo żywy w jego legendzie jako szamana, czarownika oraz artysty. Jimowi od samego początku przypisywano niewłaściwe, niemoralne i nieakceptowalne zachowania seksualne. Wielokrotnie dało się słyszeć, że poeta utrzymuje stosunku seksualne zarówno z kobietami, jak i mężczyznami, jednakże wydaje się, że mimo wszystko bardziej starał się dotrzeć do przedstawicielek płci pięknej, które wydawały mu się bardziej uczuciowe od mężczyzn i bardziej podatne na bodźce emocjonalne. W miarę jak zespół stawał się coraz bardziej znany, image Jima tworzony był przez bliskie mu kobiety. Eve Babitz publicznie rozgłaszała, że pójść z Morrisonem do łóżka, to tak, jakby się przespać z posągiem Dawida dłuta Michała Anioła. Ronnie Haran, angażująca wykonawców do klubu Whisky A Go-Go w Los Angeles, doradziła Jimowi, by nie nosił podczas występów pod skórzanymi kostiumami bielizny, Mirandi Babitz szyła mu zaś skórzaną garderobę. Jim był chodzącą ikoną ówczesnej rewolucji obyczajowej, wcielał w życie hasło sex, drugs and rock and roll. Wydaje się, że Morrison postrzegał seks jako jeden ze sposobów podtrzymywania kontaktu z publiką, określał siebie jako erotycznego polityka.
Największy szaman świata rocka
Jim Morrison z całego swojego życia starał się zrobić teatr/widowisko. Interesował się sztuką bardzo szeroko, więc nie stanowiło dla niego problemu wcielanie jej wybranych aspektów w życie Króla Jaszczura, Pana Charyzmy, Szamana i Mr Mojo Risin’. Łatwo jest traktować Jima jako dziwaka, ekscentryka, pijaka, który praktycznie wszystko robił nieświadomie. Morrison był, jest i będzie zawsze niezwykle wyjątkową postacią, artystą uniwersalnym, który całe swe życie sceniczne mocno oparł na szeroko rozumianej sztuce.