Tak organizowano koncerty w PRL-u
Kradzież prądu i podziemne przyłączenia
W latach 70. i 80. dostęp do profesjonalnego nagłośnienia był luksusem. Często trzeba było podłączać się do słupów lub sąsiadujących budynków. Jeśli na miejscu nie było wystarczającej mocy, zespoły organizowały prowizoryczne rozdzielnice, by uniknąć przeciążenia. Czasem kończyło się to wizytą milicji.
Łapówki, czyli jak przekupić urzędnika?
Bez odpowiednich zezwoleń nie dało się zorganizować imprezy. Urzędnik od kultury mógł zatrzymać całą imprezę jednym podpisem. „Moja »koordynacja« sprowadzała się z reguły do wręczania różnego rodzaju prezentów, w tym głównie wszelkiej maści napojów wyskokowych” – czytamy w książce Spowiedź menadżera Jacka Sylwina.
Dlatego menadżerowie mieli swoje sposoby na urzędników:
- Butelka alkoholu za przyspieszenie wydania dokumentów,
- Zaproszenia na koncert dla cenzorów, by przymknęli oko na teksty,
- Fikcyjne wpisy w harmonogramach domów kultury.
Najbardziej absurdalne przypadki:
- Zezwolenie na rocka wydane jako „wieczór pieśni patriotycznych”
- Koncert Niemena zatwierdzony jako „pokaz mody młodzieżowej”
- Festiwal jazzowy zgłoszony jako „przegląd orkiestr dętych”
„Czasem wystarczyło znać kogoś w PZPR, by dostać salę” – mówi jeden z muzyków.
Gdzie grano, gdy nie było klubów?
Oficjalne miejsca były kontrolowane, więc zespoły szukały alternatyw. Najlepsze koncerty odbywały się w nielegalnych miejscach – w opuszczonej fabryce na Woli, w piwnicy domu kultury na Mokotowie, a raz nawet w opuszczonym schronie przeciwlotniczym.
Najczęściej undergroundowe jam sessions grano w piwnicach bloków, prywatnych mieszkaniach – tak zwanych kociołkach – albo w remizach strażackich, bo miały mocniejsze przyłącza elektryczne.
Największym wyzwaniem było jednak ukrycie się przed milicją. Często koncert przerywano, gdy tylko pojawiali się funkcjonariusze.
Podziemny rynek sprzętu
Gitary, wzmacniacze i mikrofony sprowadzano spod lady lub przez znajomych marynarzy. „Wzmacniacze, kolumny głośnikowe, a nawet muzyczne gadżety sprowadzane były różnymi, mniej lub bardziej legalnymi drogami przy okazji zakupu z importu” – wspomina Sylwin.
„Mój pierwszy Fender pochodził z przemytu przez NRD” – opowiada basista jednego z zespołów.
Ceny były horrendalne – za zachodni sprzęt płacono nawet kilkumiesięczne pensje. Czarnorynkowe ceny w latach 80.:
- Fender Stratocaster - 2 lata średniej pensji
- Keyboard Roland - równowartość małego fiata
- Mikrofon Shure - miesięczna wypłata dyrektora banku
Czy dziś doceniamy ich pomysłowość?
Mimo absurdów PRL-u, polska scena muzyczna przetrwała dzięki tym sprytnym patentom. Dziś brzmi to jak przygoda, ale wtedy była to walka o każdy dźwięk.
Źródło: Jak organizowano koncerty w PRL-u? Kradzież prądu to dopiero początek