Eddie Van Halen zagrał na albumie Michaela Jacksona. Jak doszło do tej współpracy?
Pod koniec listopada 1982 roku na rynku ukazał się album, który zmienił oblicze muzyki. Co do tego nikt nie ma wątpliwości. Mowa oczywiście o Thrillerze Michaela Jacksona, czyli krążku wypełnionym po brzegi przebojami. Płyta odniosła niewyobrażalny sukces. Wystarczy przypomnieć, że szósty solowy album Jacksona spędził ponad 30 tygodni na pierwszym miejscu amerykańskiej listy Billboard 200.
Na całym świecie, do tej pory, Thriller rozszedł się w ponad 100 milionach egzemplarzy. Z płyty wykrojono aż siedem singli, w tym Beat It. To bardzo ważna kompozycja w dorobku Króla Popu. Właśnie w niej gościnnie zagrał Eddie Van Halen, jeden z najlepszych gitarzystów w historii rocka.
Jak doszło do tej współpracy? – tak brzmi pytanie, które od razu nasuwa się do głowy. Bardzo ważna okazała się postać Steve'a Lukathera z Toto, który mocno zaangażował się w prace nad Thrillerem. Przyjaźnił się on właśnie z Van Halenem. A Quincy Jones – producent albumu – szukał kogoś do rockowego numeru, choć wcześniej Jackson nie flirtował z rockowymi brzmieniami. Zdobył więc do niego namiar i postanowił złożyć mu oficjalnie propozycję.
Początkowo Eddie myślał, że to żart. – Nie byłem w 100 proc. pewny, że to on. Przez telefon powiedziałem mu: "Spotkamy się jutro w twoim studiu". O dziwo, kiedy tam dotarłem, rzeczywiście spotkałem Quincy'ego. Był też Michael Jackson oraz inżynierowie dźwięku. Naprawdę nagrywali album – powiedział legendarny gitarzysta w rozmowie dla amerykańskiego CNN w 2012 roku.
Misja muzyka była "tajna". Koledzy z grupy Van Halen o niczym nie wiedzieli. Chciał to zresztą utrzymać w tajemnicy, ale... jego gra była na tyle charakterystyczna, że byłoby to – na dłuższą metę – zdecydowanie niemożliwe.
– Kiedy Eddie przyszedł grać, był w Studio B w Westlake, a ja przebywałem w Studio A z Michaelem i Quincym. Wszedłem jednak tam, kiedy on stroi gitarę i się rozgrzewał. Natychmiast jednak wyszedłem. Było tak głośno, że nigdy nie naraziłbym swojego słuchu na taki poziom głośności! – przyznał inżynier dźwięku Bruce Swedien na łamach magazynu Future Music.
Eddie Van Halen był na tyle pewny siebie w studiu, że postanowił lekko... przearanżować Beat It. Miał zresztą sporo swobody (– Zapytałem Quincy'ego: "Co chcesz, żebym zrobił?". A on odpowiedział, żebym zrobił, co tylko chcę. Stwierdziłem, żeby uważał, kiedy coś takiego mówi).
Właśnie kończyłem drugie solo, gdy wszedł Michael. Wiesz, artyści to szaleńcy. Wszyscy jesteśmy trochę dziwni. Nie wiedziałem, jak zareaguje na to, co robię. Więc ostrzegłem go, zanim zaczął słuchać całości. Powiedziałem mu: "Słuchaj, zmieniłem środkową część twojej piosenki…". W mojej głowie pojawiły się myśli, że albo jego ochroniarze wyrzucą mnie za zmasakrowanie tego utworu, albo mu się to spodoba. Posłuchał, odwrócił się do mnie i powiedział: "Wow, dziękuję ci bardzo za to, że masz pasję, by nie tylko przyjść i zagrać solówkę, ale naprawdę dbasz o piosenkę i ją ulepszasz". Był muzycznym geniuszem i miał dziecięcą niewinność. Prawdziwy profesjonalista, był kochaną osobą – zdradził gitarzysta we wspomnianym już wywiadzie dla CNN.
Niniejszy tekst nie byłby pełny, gdybyśmy nie zajęli się tematem związanym z "pukaniem", które następuje przed wejściem solówki Van Halena w okolicach 2:44. Przez lata narosły wokół tego pewne mity. Jedna z teorii brzmi, że to sam gitarzysta puka do kabiny nagraniowej. A może za tym wszystkim stoi Jackson? W tzw. creditsach przy nazwisku artysty znalazł się dopisek: "drum case beater".
Co ciekawe, Lukather wyjawił, że słynna kompozycja pierwotnie była... "zbyt metalowa". Przynajmniej według Quincy'ego Jonesa. – Najpierw nagrano główny wokal Michaela i gitarową solówkę Eddiego Van Halena z kilkoma małymi nakładkami, ale bez całej ścieżki dźwiękowej. Jeff [Porcaro - przyp. red.] zagrał na perkusji, a ja wykonałem kilka naprawdę dzikich partii gitarowych, ponieważ wiedziałem, że jest w tym utworze solówka Eddiego. Grałem prawdziwy hard rock, czterotorowy riff. Quincy’ego nie było na miejscu. Przebywał w Westlake [Recording Studios] i nagrywał wówczas dogrywki do kompozycji "Billie Jean". Rozmawialiśmy więc przez telefon, a on powiedział, że trzeba całość wygładzić. Dodał: "Muszę to puścić w popowym radiu! Użyj mniejszego wzmacniacza i żeby nie było aż tak dużo przesteru" – opowiedział w rozmowie z brytyjskim dziennikiem The Guardian w ubiegłym roku.
Zmiany zdecydowanie się opłaciły. Utwór Beat It, który został wydany 14 lutego 1983, dotarł do pierwszego miejsca na liście Billboard Hot 100. Jackson zgarnął także, dzięki kompozycji dwie Grammy (Record of the Year i Best Male Rock Vocal Performance). Oczywiście, teledysk zrealizowany do całości, w reżyserii Boba Giraldiego, hulał non stop na antenie MTV. Był to drugi klip nakręcony w ramach promocji albumu. I zachwycał choreografią tancerzy, którzy zostali zaproszeni do udziału w całym przedsięwzięciu. Jackson, rzecz jasna, również zaprezentował swoje umiejętności.
W wideoklipie nie wystąpił natomiast Van Halen. Ale wykonał z Królem Popu ten utwór na żywo w lipcu 1984 w trakcie koncertu w Dallas. Po śmierci Jacksona w 2009 roku, gitarzysta – w rozmowie z portalem TMZ – określił tę współpracę mianem "jednego z najwspanialszych wspomnień w całej karierze".