Stevie Ray Vaughan

i

Autor: Wikimedia Commons - fot. Bbadventure

z historii rocka

Dzień, w którym zginął Stevie Ray Vaughan. Okoliczności tragicznej śmierci legendarnego gitarzysty

Kariera wcale nie musi trwać wiele, wiele lat, by dany artysta, artystka czy zespół osiągnął wielki sukces i na zawsze zapisał się w historii muzyki. Po takich słowach na myśl od razu przychodzi Kurt Cobain? Słusznie, jednak dokładnie to samo tyczy się legendy gitary - Steviego Raya Vaughana. Muzyk zginął jednak tragicznie w wieku zaledwie 35 lat...

Stevie Ray Vaughan urodził się 3 października 1954 roku w Dallas, jego dzieciństwo nie należało jednak do najłatwiejszych. Ojciec przyszłej legendy gitary, Jimmie Lee Vaughan, zmagał się z uzależnieniem od alkoholu. Mężczyzna był również agresywny i znęcał się nad członkami swojej rodziny - w tym Steviem.

Pasję do muzyki zaszczepił w nim brat, Jimmy junior, a mały Stevie próbował swoich sił na perkusji - a nawet saksofonie. Przełomem dla całego dalszego życia Vaughana okazał się być dzień jego siódmych urodzin, na które to dostał on swoją pierwszą gitarę. Młody chłopak szybko zabrał się do nauki, inspirował go przede wszystkim blues - już dwa lata później Stevie otrzymał pierwszą elektryczną gitarę, a w 1965 roku, mając zaledwie jedenaście (!) lat dołączył do pierwszego zespołu, Chantones. Vaughan kontynuował muzyczną pasję do momentu, gdy z domu rodzinnego wyprowadził się jego brat. Rodzice nie wykazywali zrozumienia dla zajęcia swojego syna, w związku z czym początkowo postanowił on porzucić marzenia o karierze i pracował jako sprzedawca hamburgerów. Nie potrwało to jednak długo, a Stevie zadecydował ostatecznie - ze wsparciem bliskich czy bez, zamierza zająć się muzyką na poważnie.

Muzyka rockowa lat 70-tych - zagranica

Droga do wielkiej kariery

Ostatecznie w 1972 roku Vaughan rzucił pracę, szkołę i przeniósł się do Austin, gdzie powoli, konsekwentnie, uczęszczając na różne przesłuchania, grając w różnych miejscach z przeróżnymi zespołami budował swoją pozycję. Przełomem był jednak rok 1978, kiedy to powstał zespół Double Trouble, który to Stevie utworzył jako towarzyszący mu jako artyście solowemu (coś w rodzaju Bruce Springsteen i E Street Band), a którego ostateczny skład utworzyli perkusista Chris Layton i basista Tommy Shannon - w 1985 roku dołączył do nich klawiszowiec Reese Wynans. Formacja wydała swój pierwszy, zakorzeniony w brzmieniu bluesa album, zatytułowany Texas Flood w 1983 roku. Płyta osiągnęła duży sukces i rozsławiła nazwisko Vaughana na rynku, rozpoczynając okres jego wielkiej sławy. Na tym etapie nikt jednak nie spodziewał się, że ta potrwa jedynie siedem lat...

Stevie Ray i Double Trouble już rok wcześniej wystąpili na słynnym Montreux Jazz Festival, gdzie to gitarzystę wypatrzył sam David Bowie. Muzyk skontaktował się z Vaughanem i zaproponował mu udział w nagraniach jego nowej płyty. Let's Dance ukazało się w kwietniu 1983 roku i tak naprawdę to dzięki tej współpracy wytwórnie zainteresowały się solowym materiałem gitarzysty.

Demony przeszłości

Powodzenia w karierze nie szły jednak w parze tymi w życiu osobistym. Stevie Ray od... szóstego roku życia nadużywał alkoholu, naśladując początkowo po prostu typowe zachowanie swojego ojca. Z biegiem lat tych używek w życiu gitarzysty pojawiać się zaczęło coraz więcej, a wraz z alkoholem w parze zaczęła iść kokaina. Nie układało się w związku z tym wszystkim w małżeństwie gitarzysty i Lenory "Lenny" Darlene Bailey. Para rozwiodła się w 1988 roku, mimo tego, że dwa lata wcześniej muzyk przeszedł pierwsze poważne leczenie odwykowe. Ból po rozstaniu i trzeźwe spojrzenie na świat po terapii Stevie Ray oddał na albumie In Step z 1989 roku - ostatniego w swojej karierze. Jeszcze w 1990 roku Vaughan wszedł do studia z tym, od którego cała jego muzyczna ścieżka w ogóle się zaczęła - swoim bratem Jimmym. Panowie nagrali razem jedyny wspólny album - Family Style ukazał się 25 września 1990 roku, miesiąc po tragicznej śmierci gitarzysty...

Tragiczna śmierć legendy gitary

W sierpniu 1990 roku Stevie Ray Vaughan i Double Trouble grali jako support przed trzema występami Erica Claptona w Alpine Valley Music Theatre - w ramach ostatniego pokazu artysta zagrał hołd dla Jimiego Hendrixa. Jak opowiadali po latach jego przyjaciele, nie był tego dnia spokojny - w nocy przyśnił mu się koszmar - jego własny pogrzeb. Rankiem 27 sierpnia gitarzysta, pilot oraz trzy inne osoby z ekipy Claptona weszły na pokład helikoptera, który niemal chwilę po starcie rozbił się o okoliczną skocznię narciarską. Mimo tego, że na miejscu natychmiastowo pojawiły się służby, stało się jasne, że wszyscy obecni na pokładzie zginęli na miejscu. Stevie Ray Vaughan doznał poważnego uraz klatki piersiowej i jamy brzusznej, co doprowadziło do krwotoku wewnętrznego, a w efekcie do śmierci artysty.

Świat muzyki był w szoku - w chwili śmierci gitarzysta, uznawany na tym etapie za jednego z najbardziej wpływowych na świecie, reprezentujących nowe, świeże podejście do bluesa, miał zaledwie trzydzieści pięć lat i całe życie przed sobą. Dość szybko ustalono, że pilot Jeff Brown nie miał zbyt dużej wprawy w pilotowaniu akurat helikopterów (specjalizował się raczej w samolotach), a całą sytuację zakwalifikowano ostatecznie jako nieszczęśliwy wypadek. Pogrzeb Steviego Raya Vaughana odbył się we wrześniu, a na miejscu pojawiły się największe gwiazdy muzyki. Dwa lata po śmierci gitarzysty jego rodzina, na czele z bratem, zdecydowała się pozwać firmę Omniflight, do której należał śmigłowiec. Ostatecznie osiągnięto porozumienie na kwotę, której wysokość nie została podana do wiadomości publicznej. Lata mijają, świat wciąż jednak wspomina legendę jednego z najwybitniejszych współczesnych gitarzystów.

Poniżej znajdziesz nasz wybór najważniejszych blues-rockowych płyt wszech czasów:

Listen on Spreaker.