Dzień, w którym zespół The Doors zagrał ostatni koncert. Ten występ zapowiedział upadek Jima Morrisona?

i

Autor: Screen z YouTube/ The Doors Historia ostatniego koncery The Doors

z historii rocka

Dzień, w którym zespół The Doors zagrał ostatni koncert z Jimem Morrisonem. Występ, który zapowiedział upadek wokalisty

2025-01-02 12:31

Gdy zespół The Doors zadebiutował w 1967 roku, o czwórce młodych muzyków nie przestawało być głośno. W centrum zainteresowania wszystkich znalazł się oczywiście wokalista grupy, charyzmatyczny Jim Morrison. Niestety, w jego przypadku szybko okazało się, że sława może być drogą do autodestrukcji - wybitnym tego dowodem jest ostatni koncert grupy z oryginalnym wokalistą.

Dokładnie 1 stycznia 1967 roku do amerykańskich stacji radiowych trafił utwór Break On Through (To the Other Side) początkującego zespołu The Doors, skład którego tworzyli wokalista i autor tekstów - choć tu chyba lepiej pasuje określenie poeta - Jim Morrison, klawiszowiec Ray Manzarek, gitarzysta Robby Krieger  i perkusista John Densmore. Utwór co prawda nie osiągnął sukcesu, udało się to jednak kolejnemu, wydanemu przez zespół.

Light My Fire miał premierę na singlu w kwietniu tego samego roku, a największy rozgłos zyskał pięć miesięcy później po pamiętnym występie grupy w "The Ed Sullivan Show", podczas którego Jim, mimo obietnicy, nie zmienił postrzeganej jako problematyczna partii tekstu. O The Doors zaczęła mówić cała Ameryka, a grupa na fali popularności wydała jeszcze w 1967 roku następce swojego przełomowego debiutu - Strange Days tylko umocnił jej pozycję na rynku i rozsławił wśród słuchaczy i słuchaczek. Uwagę tych zwracał przede wszystkim frontman.

Klub 27 - klątwa, która wisi nad młodymi i sławnymi? /Eska ROCK

Rockowy szaman

Jim Morrison był jak objawienie. Jego teksty, pełne poetyckiego sznytu, zachwycały, on sam zaś całym sobą porywał. Frontman The Doors był władcą sceny - to właśnie występy grupy, prowadzone przez jego charyzmę, przez sposób bycia, polegający na niemal transowym wykonywaniu utworów i wkładaniu w występ całego siebie, miały największy wpływ na jej sukces w głównym nurcie. Jim zaczął być postrzegany jako rockowy szaman, mistrz występów, natchniony artysta, pełen pasji - wszystko to jednak miało także swoją mroczną stronę.

Jim już w początkach działalności The Doors zaczął nadużywać alkoholu. Uzależnienie tylko wzmagało się wraz ze wzrostem popularności. Choć wydawało się, że Morrison uwielbia być w centrum uwagi, sytuacje, gdy oczy wszystkich zwrócone są tylko na niego. to z czasem wszystko to zaczęło mu mocno doskwierać - a ucieczki wokalista szukał w piciu. Nałóg szybko zaczął przejmować kontrolę nad życiem Jima - on sam zaniedbał się, zapuścił wielką brodę, miał nadwagę. Jego wizerunek z czasów promocji The Soft Parade znacząco różnił się od tego, jaki muzyk prezentował zaczynając karierę. Niegdyś bóg seksu stał się wręcz karykaturą samego siebie. Jim - wokalista, poeta, ale też performer, jak sam siebie określał, tłumaczył, że jest to częścią świadomie przemyślanej strategii, której celem jest, by media przestały chodzić za nim krok w krok.

Ku przepaści

Wizerunek to jedno, ale czym zupełnie innym jest zachowanie na koncercie. Jeszcze do niedawna władca sceny, który sprawiał, że każdy koncert The Doors był niczym jedyny w swoim rodzaju rytuał, na przełomie lat 60. i 70. zdawał się całkowicie tracić kontrolę. 1 marca 1969 roku zespół dał niesławny koncert w Miami - Morrison pojawił się na występie spóźniony, wyraźnie pod wpływem, obrażał publiczność, namawiał ją do obnażania się, aż w końcu symulował stosunek oralny z gitarzystą, a część obecnych na koncercie twierdziła, że muzyk okazał w tym momencie wszystkim dookoła swoje przyrodzenie. Wokalista został aresztowany i ostatecznie skazany na pół roku więzienia (nigdy do niego nie trafił), prace społeczne i grzywnę.

Po tym skandalu Jim zaczął się jeszcze bardziej pogrążać w nałogu i dystansować od zespołu - i muzyki szerzej pojmowanej. Mimo to grupa nagrała jeszcze dwa albumy - Morrison Hotel oraz L.A. Woman, na których wróciła do swoich blues-rockowych korzeni. Prace nad wydawnictwami nie przebiegały jednak łatwo, a kilka miesięcy po premierze pierwszej z wymienionych płyt Jim ponownie miał kłopoty z prawem. Tym razem artysta został oskarżony o ingerowanie w lot międzynarodowy i pijaństwo na pokładzie, za co grozić mu mogło nawet 10 lat więzienia. Choć zarzuty zostały ostatecznie wycofane, powoli stawało się jasne, że wszystko to podąża w kierunku przepaści.

The Doors i Jim Morrison po raz ostatni

Pomimo wciąż trudnej atmosfery, grupa wyruszyła w 1970 roku w serię koncertów po Stanach Zjednoczonych, w ramach której zagrała także słynny już pokaz na Isle of Wight Festival. Wydawało się, że może Jim wraca do formy, jednak już cztery miesiące później stało się jasne, że jest zupełnie inaczej.

12 grudnia 1970 The Doors wystąpili w The Warehouse w Nowym Orleanie i to właśnie ten koncert jest dziś znany jako ostatni w historii zespołu z oryginalnym wokalistą. Jim na scenie przeżył załamanie, które zaczęło dawać o sobie znać w połowie setu. Wokalista śladem niedawnych pokazów wydawał się nie pamiętać słów utworów, aż w końcu podczas wykonywania Light My Fire, w trakcie klawiszowego solo Manzarka, usiadł przy perkusji i podniósł się dopiero ponaglony przez Densmore'a. Morrison nie zaśpiewał jednak, zaczął natomiast walić mikrofonem w scenę, rozbił go, a kolejno wyrzucił i zszedł ze sceny, odnawiając dokończenia koncertu. Sytuacja ta przelała czarę goryczy - grupa po naradzie zadecydowała, że Jim musi udać się na dłuższy odpoczynek. Muzyk wyjechał do Paryża w marcu 1971 roku, gdzie, jak się okazało, spędził resztę swojego życia i gdzie zdawał się wracać do równowagi, skupiony na poezji i codzienności. Manzarek, Densmore i Krieger dokończyli natomiast prace nad szóstym albumem The Doors - L.A. Woman ukazał się w kwietniu 1971 roku i był ostatnim grupy wydanym za życia Jima.

Jim Morrison zmarł 3 lipca 1971 roku w Paryżu. Muzyka odnalazła jego partnerka, Pamela Courson w wannie w ich mieszkaniu - wokalista wtedy już nie żył. Za oficjalną przyczynę śmierci artysty uznaje się niewydolność serca, choć autopsja, by to potwierdzić, nigdy nie została przeprowadzona - Jim Morrison zmarł w wieku 27 lat.

Oto nasz wybór najważniejszych zagranicznych rockowych płyt z lat 60.