Po raz pierwszy latem 2022 roku Krzysiek Sokołowski dał do zrozumienia, że powoli myśli trochę nad pierwszym, w pełni autorskim projektem. Muzyk, wokalista, autor tekstów, który karierę zaczynał w zespołach Night Mistress, Exlibris, by w końcu w 2012 roku powołać do życia formację Nocny Kochanek. Ta zadebiutowała trzy lata później płytą “Hewi Metal”, która okazała się być prawdziwą sensacją na polskim rynku ciężkich brzmień. Muzyka, garściami czerpiąca z tradycji twórczości takich legend, jak Iron Maiden, Judas Priest czy Helloween, opatrzona tekstami, które dla wielu były sporym zaskoczeniem, ze względu na tematykę, szczególny, komiczny wydźwięk. Do tej pory grupa wydała pięć studyjnych płyt, EP-kę i trzy krążki koncertowe, zdobyła rzesze fanów, którzy tłumnie docierają na jej koncerty.
Na Nocnym Kochanku świat się jednak nie kończy. Już w 2020 roku Krzysiek został członkiem heavymetalowej supergrupy Polish Metal Alliance, a jego wokal słychać chociażby w coverowanych przez nią “The Trooper” Maidenów czy “Separate Ways (Worlds Apart)” Journey. Kwestią czasu było, aż Krzysiek zdecyduje się zrobić coś solo.
Na swoim
Sokołowski na przełomie 2022 i 2023 roku konsekwentnie dzielił się z fanami zdjęciami i filmikami, którymi wyraźnie dawał do zrozumienia, że intensywnie pracuje w studiu nagraniowym. Niejako “przełomem” był 17 maja, kiedy to na Instagramie artysty pojawiło się nagranie z fragmentem solowego kawałka - szybko okazało się, że zaprezentował on światu fragment utworu, o tytule "Pociąg szczęścia", który oczywiście znalazł się na jego debiucie. Będąc gościem w “Mellinie” Eski ROCK, Krzysiek zdradził jeszcze więcej szczegółów, potwierdzając, że cała płyta została nagrana w języku polskim, brzmieniowo oscylować będzie wokół szeroko rozumianego rocka i metalu, pojawią się na niej różnorodne kompozycje, także ballady, a całość z pewnością wyróżni fakt, że teksty, które usłyszymy na płycie tym razem będą dużo bardziej na poważnie. Stało się też jasne, że w ramach pracy nad projektem, Sokołowski połączył siły z Jackiem Gruszką (gitara, sample, instrumenty klawiszowe), Damianem Biernackim (bas, mix i mastering), na perkusji zaś zagrał Maciej Duszak.
Stańczyk
Oficjalne wieści nadeszły pod koniec listopada, kiedy to światło dzienne ujrzał pierwszy singiel, promujący album, który ukazuje się na rynku pod tytułem “Taki jak Ja”. “Kiedy powrócę” to wspaniała, monumentalna power ballada rodem z lat 80., w przepiękny sposób oddająca hołd temu brzmieniu. Już w tej kompozycji uwagę zwraca tekst, będący nostalgią za dawnym czasem i stanowiący świadectwo żalu porzucenia dawnego życia na rzecz stania się kimś, kim nie do końca podmiot liryczny chce być. Motyw ten kontynuuje, wydany jako drugi singiel i będący także kolejnym na trackliście, utwór “Chciałbym być taki jak ja”. Brzmieniowo zupełnie inny styl, ten zapowiadany przez Krzyśka punk rockowy pazur, tekstowo obraz poszukiwania siebie, ale też próby dostosowania się do oczekiwań innych.
Artysta jak obiecał, tak zrobił i prezentuje nam na płycie zupełnie innego siebie - poważnego, w jakimś stopniu przepełnionego żalem, niepewnością, co dla wielu może być niemałym zaskoczeniem. Krzysiek dał się poznać jako śmieszek, osoba, która na zawołanie tworzy sytuacje komiczne i sypie żartami jak z rękawa. Jeszcze przed wydaniem płyty artysta mówił w wywiadach wprost, że nie do końca jest właśnie taki, że stworzył innego siebie, niejako Alter Ego. Historię tego wszystkiego, ale też dojścia do miejsca, w którym Sokołowski jest obecnie, w sposób szczególny opowiada utwór “Klaun w szufladzie” (choć niezwykle wymowny jest także “Między niebem a piekłem”) - ciężki, nieco thrashowy, ze świetnymi riffami - nie ma słów, na to, co na tej płycie robi z wiosłem Jacek Gruszka, odpowiadający też za produkcję!
To właśnie Stańczyk jest figurą, która zdaje się być szczególnie istotną w kontekście całego “Taki jak Ja”. Już w klipie do “Kiedy powrócę” Krzysiek nosi kurtkę, na plecach której znajduje się podobizna nadwornego błazna polskich królów, a okładka płyty wzorowana jest na słynnym obrazie Jana Matejki, który przedstawił Stańczyka w innym, zadumanym, poważnym, zaniepokojonym wydaniu. Taki jest też na coverze główny zainteresowany, który jednak na zdjęciu występuje sam, pozbawiony swojego “dworu”. Innym waznym elementem graficznym projektu jest talia karty z kolorem, który w Polsce znamy raczej jako “wino” - najmłodszy i najmniej warty kolor w całym tysiącu.
Własne ścieżki
Na cały album złożyło się łącznie dziesięć utworów, a tracklistę otwiera ten, którego fragment dane nam było usłyszeć jako pierwszy. “Pociąg szczęścia” to mocno osadzona w heavy metalu lat 80., ale tym, który już przekonał się do sampli, imponujący utwór, nieco operowy, mający prawdziwe, budujące napięcie intro i chwytliwy refren, którego tekst z pewnością na koncertach na nadchodzącej trasie znać będzie każdy fan i każda fanka (idę o zakład, że zwrot “w piekłogłosy” wejdzie do codziennego użytku). Muzycznie, szczególną uwagę zwraca bas, który zdecydowanie tworzy cały niepokojący klimat, ale te solo, które powoli prowadzi słuchacza ku końcowi to taki mały majstersztyk i dowód na to, że polski rynek naprawdę powinien dużo bardziej docenić własnych przedstawicieli ciężkich brzmień. To jeden z najbardziej wyrazistych dowodów na oczywistą miłość Krzyśka do Iron Maiden, ale tej dużo jest też w niezwykle ciężkim “Gdzie nigdy nie byłeś”, którego tempo bardziej kojarzy się jednak z muzyką “Wielkiej Czwórki thrash metalu”, Megadeth w szczególności.Ogromnym, bardzo pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie wspaniały “Pejzaż”, w zwrotkach i mostku dający złudzenie gotyckiego rocka spod szyldu HIM - i naprawdę, nikt mi nie powie, że podczas zaśpiewki “Czekam tu…” nie przyszedł mu do głowy wokal i sposób śpiewania Ville Valo. Równie fajną niespodzianką jest “Skrzyżowanie wspomnień”, takie trochę post-gruneg’owe, alternatywne granie, szczególnie, kiedy zwrócimy uwagę na zwrotki.
Balladowa odsłona
“Kiedy powrócę” to jedno, ale są kompozycje, w których Krzysiek dużo bardziej pokazuje swoją bardziej nastrojową, liryczną odsłonę. Ta pojawia się na sam koniec, nieco uspokaja nastroje po dotychczasowej dawce rockowo-metalowej energii za sprawą zupełnie niesamowitego i przejmującego “Człowiek na księżycu”, który apogeum osiąga w refrenie! Myślę, że z wielu względów kompozycja ta ma szansę stać się punktem centralnym solowych koncertów Krzyśka (mam nadzieję, że pojawi się na setliście!). Najlepszy z całej płyty dowód na wielką emocjonalność Krzyśką, tą jego inną odsłonę, którą tak mocno i intensywnie serwuje słuchaczom na całym “Taki jak Ja”. Album zamyka ten wyczekiwany, zaskakujący duet, także nieco spokojniejszy (choć intro tego nie sugeruje) “Na skraju nieba”. To właśnie w nim pojawia się i zupełnie przepięknie śpiewa drugą zwrotkę wspaniała Joanna Kołaczkowska - co za połączenie!
Oby nie był to tylko jeden raz!
Solowym projektem Krzysiek chciał pokazać coś innego, siebie innego, z dla wielu najpewniej nie znanej strony. Muzyk pokazuje, jak wiele emocji, nie zawsze tych pozytywnych, może targać osobą, żyjącą na co dzień na oczach odbiorców, kreujących określoną postać, którą to z czasem wielu zaczyna oczekiwać, by móc ją oglądać. Jako fani, słuchacze często zapominamy o tym, że persona artysty jest jedynie pewnym wytworem, tym performansem w rozumieniu Ervinga Goffmana, czyli zachowaniu wytwarzanym wobec innych, z którymi stykamy się na co dzień. Tym razem Sokołowski postanowił ten teatr przerwać, udowodnić, że jest w stanie pisać poważnie, te zupełnie przejmujące teksty opatrywać wspaniałym wokalem, zdecydowanie jednym z najlepszych w Polsce, jeśli chodzi o rockowe głosy. Skoro Dickinson jakiś czas temu stwierdził, że gdy odejdzie na emeryturę, to daje reszcie Panów z Iron Maiden wolną rękę w kontynuowaniu z nowym wokalistą, to czy możemy wtedy zarekomendować Krzyśka Sokołowskiego już teraz? Genialny głos, także gdzieś tam błądzący w inne, trochę operowe rejony, będący w stanie osiągać niewyobrażalne rejestry - najlepsza wokalna szkoła.
“Taki jak Ja” bardzo mnie zaskoczy - to album, który z pewnością przypadnie do gustu zarówno koneserom heavy metalu, jak i tym, którzy nie szczędzą od chwytliwych, bardziej radiowych (he he) klimatów. Na tej płycie nie ma utworu, który trwałby mniej, niż cztery minuty, jestem bardzo ciekawa, jak ten materiał wypadnie na koncertach, w wersjach na żywo - myślę, że fanów i fanki czeka niesamowite przeżycie. Oby to nie był pierwszy i ostatni raz, kiedy Pan Piosenkarz postanowił zrobić mały “skok w bok” i skupić się nieco na sobie.