To Gene Simmons już dziesięć lat temu rozpętał ogromną burzę, gdy w wywiadzie dla "Esquire" stwierdził, że rock de facto umarł. Muzyk na przestrzeni dekady okazjonalnie wracał do tego stwierdzenia, wyjątkowo często miało to miejsce w tym roku. Simmons tłumaczył w licznych wywiadach, że dziś nie da się być muzykiem rockowym, gdyż przez dominację streamingu w erze cyfrowej artyści, artystki i zespoły zarabiają zbyt mało, by móc się poświęcić jedynie tworzeniu i łączą działalność artystyczną z innymi zajęciami, co uniemożliwia im zdobycie sławy i rozpoznawalności. Basista stwierdził także, że dziś ciężko znaleźć grupę, która mogłaby stać się nowymi Beatlesami, a rynkiem rządzą takie osoby, jak Taylor Swift.
W dość świeżej rozmowie telefonicznej z prowadzącym program The Zak Kuhn Show muzyk tłumaczył, że współcześni 20-latkowie nie znają piosenek czy nazwisk członków takich grup, jak Nirvana, Pearl Jam czy Foo Fighters, a ich wiedza o rocku jest praktycznie znikoma, co jest kolejnym dowodem na śmierć tego gatunku.
ZOBACZ TAKŻE: Gene Simmons wciąż uważa, że rock umarł
David Elelfson o śmierci rocka w USA
Okazuje się, że stanowisko ikony Kiss w pewnym stopniu podziela David Ellefson. Były basista Megadeh dał temu wyraz w wywiadzie dla Border City Rock Talk, skupiając się jednak konkretnie na amerykańskim rynku. Muzyk jest zdania, że to właśnie w USA najbardziej można zaobserwować śmierć rocka, gdyż tutaj, jego zdaniem, praktycznie nie powstają nowe, młode zespoły, a szansę na sukces mają te, które są już w jakimś stopniu znane i podał tu za przykład Linkin Park po reaktywacji.
Ellefson tłumaczy dalej, że z jego obserwacji wynika, że rockowe brzmienia mają się naprawdę dobrze, trzeba jednak nieco przekroczyć granice i spojrzeć na przykład na rynek Ameryki Południowej, Łacińskiej, Australii czy Azji. Basista jest zdania, że w tych miejscach ostre klimaty wciąż są wiecznie żywe i mają naprawdę imponujące grono wielbicieli. Dave wspomniał o wytwórni Napalm Records, z którą sam jest związany, jako miejscu, które chętnie wydaje mało znane zespoły, które są w stanie mocno urosnąć i wspomniał tu o Jinjer.
Co ciekawe, basista wspomniał w rozmowie także o Warszawie, jako przykładzie miejsca w Europie, którego scena jest naprawdę ciekawa i gdzie jest sporo mniejszych klubów, mimo to jednak mało kto ma czas na to, by zagłębić się w ten rynek nieco mocniej.
Więc gram tutaj, w Ameryce, oczywiście, ale uważam, że poza USA, niestety, jest to dziś już chleb powszedni, jest większe zainteresowanie i możliwości, aby nadal grać i koncertować. I tam to doceniają. Zwłaszcza, gdy jadę do wielu miejsc w Europie Wschodniej, dla większych zespołów, nawet Megadeth, zagrasz w Warszawie, zagrasz w Bukareszcie, ale nie możesz zapuścić się w głąb do niektórych z tych mniejszych miejsc. Więc kiedy robię niektóre z tych mniejszych rzeczy, jak "Bass Warrior", mogę być o wiele bardziej zwinny i mogę przejść przez pęknięcia i szczeliny i naprawdę podążać. Ludzie, tak, oni to uwielbiają, stary. Tam, gdzie jesteśmy tutaj, w Ameryce Północnej, wsiadasz do samochodu, jedziesz autostradą, jedziesz do innego miasta daleko, aby zobaczyć koncert. To nie jest takie łatwe dla innych ludzi z innych kultur. Więc czuję się zaszczycony, że mogę zabrać do nich moją muzykę - mówi David Ellefson w wywiadzie.