Ostatnia regularna trasa Bon Jovi zakończyła się w momencie idealnym, na rok przed pandemią COVID-19, która skutecznie uniemożliwiła wszystkim artystom, artystkom i zespołom koncertowanie. Na samym końcu serii występów o formacji zrobiło się bardzo głośno, nie ma to jednak pozytywnej wymowy. Chodziło o Jona, o lidera, o tego, który zespołowi dał swoje nazwisko, który od samego początku stoi na jego czele, którego charyzma skutecznie od lat przyciąga fanów i fanki. Forma wokalna artysty już wtedy budziła pewne dyskusje, jednak już rok później na rynku ukazał się nowy album Bon Jovi.
“2020” trafiło w swoje czasy. Formacja, chyba po raz pierwszy w całej swojej karierze, tak otwarcie i wprost postanowiła skomentować amerykańską - ale nie tylko - rzeczywistość tamtego roku. Pandemia, światowa izolacja, zabójstwo George’a Floyda w Stanach Zjednoczonych i będące następstwem tego tragicznego znaczenia protesty Black Lives Matter, będące na porządku dziennym w USA strzelaniny, kryzys migracyjny, religijność, weterani wojenni i PTSD. Tych klasycznych motywów, typu miłość, zabawa, radość, swoboda, było tu zdecydowanie dużo mniej. Płyta spotkała się z dość skrajnym przyjęciem, zaliczyła najgorszy wynik w Stanach od czasów dwóch pierwszych płyt grupy, choć powtórzyła wynik “This House Is Not For Sale” w Wielkiej Brytanii, osiągając niezłe, piąte miejsce.
Co będzie dalej?
Na trasę ze względu na pandemię nie było szans, kilka koncertów, zorientowanych na “2020”, ale nie tylko, odbyło się w 2022 roku. Powrót na scenę po trzech latach nie był jednak zdecydowanie tym, na co liczył zespół. Cały świat komentował fatalną formę wokalną Jona, nic dziwnego, że w reakcji na to wszystko, grupa dość szybko usunęła się w cień.
O tym, że planuje się jakiś muzyczny powrót zaczęto delikatnie plotkować pod koniec 2023 roku, a spory udział miał w tym Richie Sambora, który zaczął w mediach rozgłaszać, że jest bliski powrotu do Bon Jovi. Jak już wiemy, do niczego takiego nie doszło, pogłoski o nowej płycie nabierały jednak na sile, zwłaszcza w tle słów Phila X, premiery świątecznej kompozycji “Christmas Isn’t Christmas” przypadającego na 2024 rok 40-lecia debiutu zespołu i planowanego, pierwszego od dwóch lat, występu Bon Jovi na gali MusiCares Person of the Year, na której wyróżniony został w tym roku właśnie Jon. To właśnie wtedy grupa zaprezentowała nowy utwór - podniosłe, ale też w jakiś sposób swobodne, pozytywne “Legendary”, które oficjalnie ujrzało światło dzienne w połowie marca i zapowiedziało tym samym szesnasty już album studyjny Bon Jovi, “Forever”.
Jon szybko zaczął udzielać wywiadów, w których to głównym tematem stała się nie tyle nowa muzyka, co jego głos. Muzyk wyjaśnił w końcu, co właściwie zadziało się w 2022 roku - okazało się, że u wokalisty doszło wręcz do zaniku strun głosowych, w związku z czym musiał on poddać się zabiegowi medializacji, czyli w tym przypadku rekonstrukcji strun głosowych. Konieczna okazała się być przerwa od śpiewania i niezwykle intensywna rehabilitacja. Wszystko to bardzo dobrze widoczne jest w serialu “Thank You, Goodnight: historia Bon Jovi”, który od kwietnia dostępny jest na platformach streamingowych, w Polsce na Disney+. Jon nie ukrywał także, że nie jest w stanie obiecać, czy nowe wydawnictwo będzie promowane na trasie. Jak zaznaczał, jeśli nie będzie w stanie śpiewać po 2-3 godzinny kilka razy w tygodniu, nie stanie już więcej na scenie. Dodawał od razu, że czymś zupełnie innym jest nagrywanie płyt, kiedy to może ćwiczyć, swobodnie poprawiać i nagrywać na nowo dane partie.
Polecany artykuł:
Legenda bez dwóch zdań
Album już jest, trafił na rynek w pierwszy piątek czerwca 2024 roku, a o trasie wciąż nie ma żadnych wieści. Czy to nie napawa optymizmem? Niekoniecznie - Stonesi po wydaniu “Hackney Diamonds” czekali kilka miesięcy z ogłoszeniem koncertów, dat tych europejskich nie ma do tej pory. Skupmy się więc na tym, co już jest, na nowej muzyce, mając jednak gdzieś tam w tle te wszystkie opisane wyżej okoliczności.
Album otwierają trzy promujące go utwory - “Legendary” i “We Made It Look Easy” zdają się wręcz przechodzić jedna w drugą, obie mają tak swobodną melodie, będącą połączeniem, typowych już dla Bon Jovi, rockowo-country klimatów, z którymi to formacja romansuje na pełnej już od “Slippery When Wet”. Przypominam, że cała oprawa graficzna tej płyty miała wyglądać zupełnie inaczej, a Bon Jovi mieli stać się kowbojami, co skutecznie wybiła im z głowy wytwórnia. To opowieści o zespole, o mocy grupy i bycia w niej. Nieco bardziej wyrazisty, z fajnym riffem, ale pozostającym w tym świecie będzie “Waves” czy następujący po nim na trackliście “Seeds”. Ten utwór ma jednak w sobie to coś, pewną dozę zadziorności i w jakiś sposób skojarzył mi się z “Have a Nice Day” - materiał na przebój i radiowy sukces. To ten moment na albumie, w którym naprawdę błyszczy Jon, gdy jego wokal wciąga, a łagodność świetnie łączy się z nieco bardziej hard rockowym klimatem. Niestety, na “Forever” mocy wokalu Jona, rodem z pierwszych płyt, niestety nie uświadczymy. W tle ostatnich wydarzeń powinno być to zrozumiałe, jestem jednak pewna, że wiele osób zada sobie pytanie, czy w takim razie muzyk w ogóle nie powinien zrezygnować ze śpiewania. Przeszło mi to przez myśl, jednak po seansie serialu o zespole wiem, jak muzyka, śpiewanie są dla Jona ważne, jak bardzo tworzą go jako człowieka i artystę. Mimo początkowego dystansu po pierwszym odsłuchu, patrzę na jego decyzję o kontynuacji kariery, chociażby jedynie studyjnej, z pełnym zrozumieniem. Jon wciąż brzmi w tym wydaniu dobrze, chce się go słuchać, do tego mając z tyłu głowy te największe przeboje, tworzy to jedyne w swoim rodzaju, unikalne wrażenie.
“Jeszcze nie umarliśmy!”
Jak głosi sam zespół i rzeczywiście, na “Forever” są pewne tego dowody. Już wydany jako drugi singiel “Living Proof”, w którym użyty został talkbox, z wykorzystywania którego słynął przecież Richie Sambora (“Livin’ on a Prayer” i “It’s My Life” to pierwsze przychodzące do głowy przykłady). Dalej jest jednak ciekawiej! “The People’s House” to dawka mocy, aż miło, żywcem wzięta z czasów “Keep the Faith” genialnym solo Phila X. Jeszcze fajniej wypada chyba najciekawszy i najbardziej zaskakujący numer z całej płyty, czyli “Walls of Jericho” - dawka swobody, tej zapowiadanej od początku radości i dawki optymizmu! Ciekawe, nieco ejtisowe jest też “Living in Paradise” - ciekawe wrażenie daje słyszalny w tle, głównie w zwrotkach, kobiecy chórek.
Specjaliści od ballad
Choć na pierwszych płytach Bon Jovi tych ballad jakoś dużo nie było, to sytuacja zaczęła się zmieniać w latach 90. Przecież to zespół od “Always” i “Bed of Roses”! Oczywite więc, że i tutaj tych ballad nie mogło zabraknąć. Mamy więc rzewne, oparte na brzmieniu pianina “Kiss the Bride”, słuchając którego ciężko nie pomyśleć o ślubie syna Jona ze znaną z serialu “Stranger Things” Millie Bobby Brown. Do tego dochodzi akustyczne “I Wrote You A Song”, ujmujące, pełne nastroju “My First Guitar”, czyli list miłosny do pierwszego instrumentu. Akustyczną balladą, czyli “Hollow Man”, w którym głównym punktem jest ciepły wokal Jona, grupa zamyka cały album - to dobry wybór na taki krok. Uspokajający słuchacza i pozostawiający go z naprawdę pięknym brzmieniem w głowie.
Co by nie było, pozostaną w historii muzyki na zawsze
Wielu i wiele zadaje sobie pytania, co właściwie dalej z Bon Jovi. Co, jeśli okaże się, że Jon nie jest w stanie grać tras, a może nawet dawać pojedynczych występów. Czy wtedy formacja stanie się taką, działającą jedynie studyjnie, czy zdecyduje się zakończyć działalność? Zdaje się, że dziś raczej ta druga opcja nie wchodzi w grę, nikt jednak nie wie, co przyniesie przyszłość - chyba nawet sam zespół. To on przecież nową płytę zatytułował “Forever”, a w tytule serialu mówi dokładnie “Dziękuję, dobranoc”. Co by dalej nie było, Bon Jovi ma wspaniały, gigantyczny, niesamowicie wartościowy katalog, na koncie całą masę przebojów i genialnych płyt, legendarnych występów. “Forever” rzeczywiście ma w sobie coś takiego optymistycznego, zwłaszcza w porównaniu z “2020”, na który dziś patrzy się niemal jak na obraz rozpadu Ameryki. “Forever” to wydawnictwo poprawne, jest okej, niezłe, ale klasykiem raczej nie zostanie. Mało w nim tych momentów “wow”, całościowo to płyta po prostu dobra, ale nie świetna, nie genialna. Mam jednak takie wrażenie, że grupa chciała tu sprawdzić samą siebie i swoją publiczność i seriom ma ochotę pokazać pazura, ale jeszcze nie teraz. Szkoda, bo moment był idealny, ale liczę na to, że jeszcze doczekam się mocnego zaskoczenia od Bon Jovi - a może wcale nie?