Znani są z tego, że albo się ich lubi, albo serdecznie nienawidzi. Mają na koncie przeboje, które przyniosły im sławę i fortunę. Zdarzało im się kończyć koncerty przed czasem, z powodu niezadowolenia publiczności. Są przedmiotem żartów i docinek, a jednak trwają, wydają płyty i zapełniają sale koncertowe. Jak to możliwe? Trzeba spojrzeć na ten zespół z kilku stron i okładka ich singla będzie dobrą do tego okazją.
W naszym cyklu tym razem wybieramy się za Ocean. W 1995 roku, w Kanadzie powstaje zespół Nickelback. Na początku grają grunge, potem ich twórczość rozjeżdża się na dwa współistniejące nurty: radiowy i mocny. Ten pierwszy to charakterystyczne plastikowe balladki rockowe, które pozwoliły im zaistnieć na listach przebojów całego świata. Drugie to mocne, energetyczne kawałki, które (gdyby nie sąsiadowały z tymi pierwszymi) mogłyby zjednać im fanów wśród miłośników alternatywy. Do tych jednak zespół nie miał nigdy szczęścia, a może po prostu nie da się być jednocześnie gwiazdą popu i alternatywy? Kto wie, może gdyby Chad Kruger i jego ekipa działali w 2 składach, w jednym grając lekkie melodie, a w drugim ostrzej – nie byliby obiektem takiej krytyki? Tego nie wiemy, natomiast jeśli chodzi o siłę emocji wokół zespołu, najlepiej pokazuje to opowieść o randkowaniu Henry’ego Rollinsa.
Jednak posądzenie o wyrachowanie, brak autentyczności, o bycie rockowych boysbandem to nie wszystko. Lider zespołu Char Kruger ma bardzo złą reputację, szczególnie wśród dziennikarek muzycznych. Powodem jest jego wizerunek, żywcem wyjęty z kultury amerykańskich bractw studenckich. Jeśli nic Wam to nie mówi to możemy to streścić jako kwintesencję maczyzmu. Wyraża to zarówno w swoim zachowaniu poza sceną jak i w tekstach piosenek. Przedmiotowe traktowanie kobiet nie jest w muzyce rockowej niczym nowym, jednak w XXI wieku można by już odpuścić sobie wersy w rodzaju wersów z „Something in your mouth”, skądinąd naprawdę dobrego muzycznie (cały album „Dark Horse” muzycznie jest bardzo dobry, pod warunkiem, że wyłączycie się na odbiór tekstu):
- „You're so much cooler
- When you never pull it out
- Cause you look so much cuter
- With something in your mouth”
Seksizm aż ocieka. Ktoś się obraża? Dla Chada i jego ekipy to oczywiście tylko woda na młyn, bo im więcej się mówi o zespole, tym więcej ludzi dotrze do jego muzyki. Przypomnijmy, że z drugiej strony kapela zbudowała swoją popularność na bardzo osobistej balladzie „How you remind me”.
To nie wszystko. Nickelback solidnie sobie nagrabił, gdy podczas koncertu Alberta FloodAid Benefit (charytatywna impreza na rzecz wsparcia ofiar powodzi) jako jedyny zespół nie zgodzili się na transmitowanie swojego koncertu w telewizji. Wywołało serię negatywnych komentarzy, ponieważ pokazywanie koncertów w TV przekładało się na zwiększenie przychodów zbiórki.
W 2011 roku wytwórnia Roadrunner Records wypuściła singiel „Bottoms up” Nickelbacka, którego okładka jest właściwie kwintesencją klimatu stereotypowej imprezy w amerykańskim college’u. Piwne bukkake (jeśli nie wiecie co to, sprawdźcie w Urban Dictionary lub Miejskim Słowniku) wykonane na koledze to zdjęcie, którego zapach można poczuć na sam widok. A sama piosenka? Utrzymana w klasycznym na Kanadyjczyków stylu imprezowa zachęta do wspólnego alkoholowego zdewastowania się w knajpie. Mogłaby być hymnem brytyjskich wieczorów kawalerskich w Krakowie. Z drugiej strony oddajmy cesarzowi co cesarskie: Nickelback ma rzesze fanów, sprzedaje miliony płyt, zapełnia stadiony, a kolejne przeboje są uwielbiane przez stałych słuchaczy i słuchaczki. Najwyraźniej teksty i wizerunek rodem z "American Pie" ma swoje miejsce w kulturze masowej. Nic nam do tego, jak ktoś lubi, to na zdrowie. W końcu, my też kochamy choćby "Rock you like a hurricane" zespołu Scorpions, choć jak się weźmie na warsztat jego tekst, to ciarki żenady na plecach ciągną się od potylicy po pośladki.