Alex Skolnick (Testament) uwielbia ten słynny riff Eddiego Van Halena
Co do tego nikt nie ma wątpliwości: Eddie Van Halen to jeden z najlepszych gitarzystów w historii muzyki rockowej. Zdefiniował on na nowo brzmienie i możliwości gitary elektrycznej w latach siedemdziesiątych oraz osiemdziesiątych. Zainspirował rzesze gitarzystów na przestrzeni lat. Fanem jego gry z pewnością jest Alex Skolnick z amerykańskiej formacji Testament.
W niedawnym wywiadzie dla zachodniego Metal Hammera muzyk przyznał, że jednym z jego ulubionych riffów wszech czasów jest ten z Mean Street, kompozycji grupy Van Halen z albumu Fair Warning z 1981 roku
Oddaje wszystko to, co najlepsze w riffie. Jest wściekły, bardziej niż można było się spodziewać po zespole takim jak Van Halen, który miał wiele bardzo popowych melodii, szczególnie, jeśli chodzi o partie wokalne. Cały ten utwór oddaje agresję i intensywność. Nie znam żadnego metalowca, na którego ten riff nie miałby wpływu w ten czy inny sposób – powiedział Skolnick.
W dalszej części wywiadu gitarzysta metalowej grupy Testament dodał także, że jego zdaniem w przypadku Eddiego Van Halena talent do tworzenia riffów został przyćmiony, w powszechnej opinii, przez wirtuozerię.
Alex Van Halen wspomina ostatnie chwile Eddiego Van Halena
Eddie Van Halen zmarł 6 października 2020 roku w wieku 65 lat. Przyczyną jego śmierci był udar mózgu. Do ostatniej chwili był z nim jego brat, perkusista Alex Van Halen, który nie tak dawno wydał swoją autobiografię zatytułowaną, nieprzypadkowo, Brothers.
Perkusista był gościem podcastu All There Is With Anderson Cooper, w którym m.in. poruszył temat ostatnich chwil swojego brata. Przyznał, że śmierć była dla niego szokiem, choć Eddie dość długo walczył z rakiem gardła. – Nikt tak naprawdę nie myślał, że umrze. Zawsze wracał do zdrowia. Miał najbardziej niesamowite DNA, jakie kiedykolwiek widziałem u kogokolwiek. Mógł brać więcej narkotyków niż ktokolwiek inny, a mimo to następnego dnia się budził i występował – powiedział Alex Van Halen.
Ostatnie chwile Eddiego, jak wspomina jego brat, były dość spokojne. – Gdy przestał oddychać nic się nie wydarzyło. Nie było żadnych dzwonów ani żadnych aniołów. Wszystko się zatrzymało. Wyciągnęli wtyczkę, ponieważ był podłączony pod respirator. Z powodu restrykcji covidowych natychmiast zabrali jego ciało i tak to się skończyło. Potem już go nie widzieliśmy. To był bardzo zwyczajny koniec bardzo bujnego życia. Walczył do samego końca – dodał.